poniedziałek, 28 lutego 2011

Take me out to the sun

     ...więc snuła się gdzieś tam wśród krakowskich uliczek uwikłanych w drobniuteńką sieć wokół płyty Rynku Głównego. Młode jeszcze, ciepłe promyki słoneczne delikatnie smagały skórę twarzy, przypominając o tym, co stać się w każdej chwili może i sprawiając, że zapomniało się o tym, co było ostatnio. Bruk ulicy odznaczał się pod nogami, raz po raz rozstawiając swoje brzegi, by przepuścić ją dalej, dalej, przez kolejne, grafitowe kostki, gdzieś tam, bez celu zupełnie- przed siebie.
      Sukiennice tego dnia wyglądały wyjątkowo uroczo; przypominały się stare czasy, kiedy to podwójny rząd krakowskich kramów, zamknięty w całość pod wspólnym zadaszeniem ukrywał gwar niedzielnego popołudnia, podczas którego starzy ludzie wychodzili na spacer i oglądali to, co przywiezione zostało przez przyjezdnych kupców zewsząd całego świata. Drewniane łyżki, przyprawy indyjskie, zdobione ręcznie aniołki, fartuszki, kolorowe chustki, czerwone korale, i mnóstwo, całe mnóstwo najróżniejszych kiełbasek, serdelków, mięsiw, pietruszek, marchewek i innych różnych takich. Tętent kopyt końskich rozsypujących dookoła uliczny kurz, dudnił wokół ścian.
      Tak to właśnie, w tych promieniach słońca ostatniego lutowego dnia, wyglądały Sukiennice. Kiedy wyszła za róg ich, tuż od strony Mariackiego, uderzyła w jej wnętrze wielka kula ciepła, lekko narastając i z wolna przysłaniając cały mróz, jaki nosiła w swoim sercu. Na tę chwilę, na tę jedną chwilę czuła w sobie takie ciepło, jakie tylko czuć można w nocy, śpiąc u boku swojego mężczyzny. Widok drzemiącego ciepła na niebie, mgliście opadającego na bruk ulicy, był wprost soczyście niesamowity.
      Skręciła w Grodzką i Drogą Królewską postanowiła ruszyć z wolna, ciesząc się każdym krokiem, na Wawel.

niedziela, 27 lutego 2011

[ skąd mogliśmy wiedzieć...]




Skąd mogliśmy wiedzieć, że to, co do nas przyszło
było dokładnie tym, czego nam potrzeba było?
Snuliśmy się po krakowskich ulicach samotnie, nie wiedząc nawet
ile radości sprawić może zwykłe ‘ej, chodźmy na spacer’.
Tyle tylko możemy mówić, bo usta zasznurowane, po naszej wojnie,
stoczonej głęboko pomiędzy nami z własnymi naszymi demonami,
przekonaliśmy się, ile znaczyć możemy dla siebie.

Podążamy w stronę zachodzącego słońca, na bulwarze zapomnienia, nieopodal rzeki Lete
i wciąż wierzymy, że to się uda.
Po naszej wojnie, stoczonej między skurwionymi żmijami, będziemy razem,
zmęczeni, nie przegrani , wydawać na świat płodnych myśli potomstwa.
Mosty będziemy budować z konstrukcji ideologii i systemów.
O, nigdy nie zapominajmy tego,
co nam się kiedyś przydarzyło,
podczas tej wojny wzroku naszego.
Widzieliśmy, że już niedługo usłyszymy nasze piękne, a jakże, słowa.
.Witamy się.
                          DarlaDashwood 27 luty 2011

Morning's Illusion

Zawieszeni jesteśmy w próżni. Śnimy nie tylko na jawie, ale nawet śnimy we śnie. Wiele rzeczy nam się tak po prostu, tylko wydaje. Krótkie oddechy, błyskawiczne spojrzenia, małostkowe dotknięcia dłoni o inną człowieczą część ciała. Nie wiemy już czy to jest, czy tego raczej... nie ma.
A kiedy wysiadasz w niedzielny wieczór, z tramwaju linii nr 7, na przystanku pewnym, i wychodzisz sobie, mijając po drodze betonowy kosz, który tli się takim płomieniem, że hej hen hoola, jak Halny ten dym wieje, nie masz wrażenia może, że to wszystko jest tak sztuczne, tak cholernie ulotne?
Spalamy się w sobie, codziennie dodając kolejne ogniwa, nie mamy najmniejszego pojęcia, że ten ogień, który raz wzniecony, nigdy przestać palić się nie może?
...a rano wstajemy, jak gdyby nigdy nic się nie działo, że to taki kolejny dzień jest, nie? I znowu ktoś idzie do sklepu, ktoś otwiera lodówkę, ktoś gotuję wodę na herbatę, a ktoś zostaje w ciepłym łóżku, choć na chwilę jeszcze dłużej. Udajemy, że wczorajsze rozmowy, cały ten syf, nie miał nigdy miejsca, że to, co puszczone głośno, lekko nieśmiale w eter, to tylko nieistniejąca, złudna iluzja.
Każdego ranka, jesteśmy dla siebie mili, by móc jakoś dotrwać do kolejnego dnia wieczora, po którym zapadniemy razem w sen, tak szczery i prawdziwy, po którym znowu nastanie, kolejny, zakłamany poranek.

Dochodzimy  s i ę .

sobota, 26 lutego 2011

xxx

Im dłużej na coś czekasz tym bardziej ci się nie chce.

...na spontanie żyje się po prostu ciekawiej.

.

piątek, 25 lutego 2011

Zakurzona teraźniejszość


Samotny, stary, zaplątany
wieje kurz ze starych wzgórz.
Zapomniane niegdyś trawy
kołyszą się u gór stóp.
Połyskują drewnianymi dłońmi,
drzewa w ukłonach spozierają
na próchno burzy powczorajszej,
po której las zamilkł na wiek i zamarzł...
Tylko kurz wiejący czas nastawiał.
Daje odtąd nowu wzór.
Leci, stary, zapomniany,
piękny, uświadamiający kurz.
                                DarlaDashwood, 2007

czwartek, 24 lutego 2011

...and nothing else matters


'Dym jest absurdalny, dym jest piękny. 
W dymie jest wszystko, każdy kształt świata, każde słowo, każda myśl. 
W dymie jest wszystko. Wszystko mieści w sobie dym.'
                                                                                                                DarlaDashwood 23.02.11



Znowu kolejne minuty mijały, podczas, gdy smugi papierosowego, i nie tylko, dymu unosiły się w powietrze. Kolejne dni stracone na beztroskim życiu, zupełnie nie dbając o teraźniejszość, jako taką. Jedyne, co nas obchodziło to być, razem, gdzieś tam, przy czymś, byleby być razem, niestrwożenie i równie.
Po kolejnym dniu-nocy, wychodzimy obmyć twarze nasze z winy, która wymalowała się nam gdzieś pomiędzy uczernionymi kącikami ust a tym błyskiem w poszerzonej źrenicy, o którym tylko my wiedzieć możemy- bo się widzimy i z całą pewnością dostrzegamy ten błysk. Myjemy więc tą nasza zbiorową winę świata, która gdzieś się nam tam plasuje na podium spraw jakże-ważnych-do-zapomnienia, a to przemieszcza się i stara się dochodzić swoich praw na drodze Prawdy. A potem znowu się schodzimy, umywszy twarze nasze, umywszy ręce z dnia-nocy poprzedniej, umywszy się ze wszystkich dobrych grzechów, jakich dokonaliśmy ostatnio. Niech będzie gościem znowu dym w naszych płucach i oczyści nasze twarze z winy świata.
Niech zapanuje ten cudowny mrok, który dogłębnie przenika nas od środka każdego dnia i każdej nocy, każdej godziny i każdej minuty, każdej sekundy i w każdym z nas niech zapanuje na chwile wszechogarniająca, dobra Ciemność.

Czujesz to? I po co było z tym walczyć? Po co były te wszystkie krzyki, te opierania, które uskuteczniałeś? To nie ma ceny, bo to jest bezcenne. Chciałeś się ukryć, ale wydobyliśmy cię z mroku. Już nie jesteś ruiną. 

Jeden na sto, leży blant na stole, jeden- i wszyscy z niego zaciągają się. Jednocześnie wprawiamy się i ciebie w stan umysłu, o którym tylko my wiemy, że jest właśnie taki, a nie inny.
Może ktoś tam powie, że źle robimy, że to niemoralne, bla bla bla. Ale cóż oni wiedzą? Nic nie wiedzą. W końcu nikt nigdy nie zbudował niczego na domysłach. A my budujemy na doświadczeniu, rozumowym i cielesnym, na racjonalnym i irracjonalnym. Budujemy tę nasza małą subkulturę grupową. Przenikamy się i stapiamy w całość, zupełnie jak rodzynki w serniku, na który nawiasem mówiąc, mam teraz wielką ochotę.
Jeden na sto, leży blant na stole.
Dym. W dymie jest wszystko- wszechświat cały i brak życia jednocześnie..
Spojrzenie.
hahah hahahah hahahaha hahahaha
HAHA HAHA HAHA HAHA
hahahhaha ha ha ha aha aha aha aha aha ha ha ha ha ha ha
hahahahahhah hahahaha hahahahahahah hahahaha ahahahahah ha ha ha ha ha ha ha ha
...mięśnie brzucha nie mają już siły się śmiać, ale robimy to, bo i dlaczegóż nie? Czyż to nie piękne? Tak być razem i śmiać się, ah, śmiać się do rozpuku, ot tak, bez żadnego powodu? Po prostu istnieć i śmiać się. To jest życie. To jest życie.
To jest to, co do siebie wnieśliśmy i wnosimy to jeszcze raz, i jeszcze raz, każdego dnia. To możemy trzymać, to możemy mieć. Żyjemy. Nic więcej, niech się w tej chwili nie liczy.


Dobrze nam razem, co nie?

00






Szczęśliwi pieniędzy nie liczą.







.

wtorek, 22 lutego 2011

Nic już w sobie nie chcę z ciebie.

Zejdę na ziemię u piekła bram
chcę myśleć, że zabijam dla nas czas...
.podniecasz mnie, gdy patrzysz.
Horyzont usiany czarnymi różami-
Zabierz mnie tam, gdzie skończy się świat.

To nie jest gra, gdzie karty oznaczone;
to nie poker, nie Black Jack;
raczej w grobie utracony sens.
Zbyt wiele szans stoi już za nami,
gdzieś na nas już nikt nie czeka.

Na wyspie przeznaczenia pożegnamy zaraz się,
w moich myślach znowu jednak ty...
Wiem, że brak snu znów spowija ciebie
Wiem, że w nic teraz nie wierzę, wiem, że to jest złe!

Cała prawda nie istnieje.
Nic w nas z kiedyś nie zostało.
Brak nam wiary w przyszły los.
Pogódźmy się z tą stratą.
Nic już w sobie nie chcę z ciebie.
Ocal mnie, ale daj mi na to proszę…
                                                     c z a s.
DarlaDashwood, 2007

niedziela, 20 lutego 2011

Meet me, as I can feel life passing by...

Taak... rozmaryn na serio pasuje do jabłek, wiesz?

...ale nas nikt nie ostrzegał, nie było żadnych znaków, żadnych gestów, żadnych spojrzeń, żadnych subiektywnych czy obiektywnych opinii. Staczaliśmy się w stronę Światła coraz szybciej, przegapiając po drodze wszystkie możliwe okazje na powrót do Ciemności. Powzięliśmy z całą naszą dorosłą odpowiedzialnością tę decyzję- idziemy w Światłość.
Rozpętaliśmy tę Zieloną Rewolucję i spaliliśmy w sobie wszystkie mosty. Wiedzieliśmy, że żadne z nas nie wyciągnie z tego lekcji na przeszłość, ni tym bardziej na przyszłość, której w tamtym momencie przed nami nie było.
Dym w płucach o smaku jabłkowym. O tak, czujemy to- żyjemy! Nikt z nas nie chciał wracać. Wieczność w nas przemawiała w swoim własnym, naszym w całości, rozumie szybciej, niż cokolwiek empirycznego. Kilku ludzi skonstruowanych w swoich własnych, subiektywnych organizacjach myślowych, w tych puzzlach złożonych z epizodów życia; ludzie złożeni ze skrawków świata, my, wydzieleni ze Światła, wyparci z Ciemności. Ot tyle, co i nic, a jakże wszystko w nas naraz.
Rozdzieramy się nawzajem w tym fragmentarycznym śnie, który nigdy nie istniał, rozdzieramy się, mówiąc 'Zaraz spadam', chociaż nigdy tak na prawdę, tak na serio- nigdy żadne z nas się nie rozstaje. Wiwat wszystek czasu, nie ma nas i jesteśmy w tym samym momencie. Władcy sprzeczności sprzed teraźniejszych lat.
Myślę powoli. Widzę was powoli, unosząc się lekko nad waszymi głowami. O przejrzystości składników myśli moich, mogliśmy razem zobaczyć, ile w nas było Światła Zielonego i ile przed nami, tuż po lądowaniu innych Świateł o różnej strukturze formy- jedne były chropowate, inne kuliste, inne w dotyku przypominały pierze, a tamte z kolei, miały betonową formę sierści zebry, tyle przed nami było najróżniejszych ontologicznie rzecz biorąc, istnień.
Złożeni z kroków i decyzji, spaleni żywym ogniem istnienia tylko w walce z demonami Światła byliśmy w stanie mierzyć się z naszymi Umysłami. I czuliśmy, że żyjemy; czuliśmy się dobrze, bo wszystko wokół świeciło się na błyszczący kolor życia. I jak samolot podchodzący do lądowania kołowaliśmy ciągle na ten sam pas zieleni, w której odnajdywaliśmy chwilowy, kolektywny sens całego światła.
Jakież to proste było.
Światło zaprzeczeniem Ciemności, Ciemność zaprzeczeniem Światła.
...a myśli nasze złożone wspólnie na małym stoliku po środku pokoju odpływały gdzieś z dymem, razem splecione, ewidentnie złożone w ofierze, zesłane na wygnanie wieczności powietrza chytrze unoszącego się z dołu do góry, by móc niepostrzeżenie uciec gdzieś przed siebie, małym, zakurzonym lufcikiem, poza obręb czterech ścian smętnej krakowskiej kawalerki koloru kawy z mlekiem.

Siedzieliśmy więc tak, złożeni z nas, kompletnie wyzuci z myśli naszych, najszybciej siedzący jak tylko potrafiliśmy, by zdążyć na te nasze autobusy, na te nasze tramwaje, na te nasze samotne przechadzki przez Kraków i na te nasze wielkie wyprawy przez życie z jedną piosenką na ustach i w uszach.
Gdybyśmy mogli wtedy zmierzyć się z naszymi ciałami, oderwać się od trudów formalnej egzystencji, czyż nie zrobilibyśmy tego? O tak, oderwalibyśmy się od życia, poczynając latać w bezkresie materialnych przypływów czystych energii i egzystencjalnych pojękiwań muzyki świata.

A my? Łączy nas dwoje synergia, do prawdy, do świata, do miłości, do pożądania, do myślenia, do kochania. A teraz czuję, czuję dopiero, że zapadamy gdzieś daleko od siebie, w sen głęboki, realny jak stóp naszych po śniegu dreptanie; w tyle kilometrów oddaleni od siebie, witaliśmy się na dzień dobry, żegnaliśmy na do widzenia. I do tej pory określić, żadne z nas, nie może, czym jesteśmy dla siebie.
Zapadamy się w sobie, nie wracając do Ciemności.
Spaleni żywcem w zielonym padole, odnajdziemy w końcu drogę przez te zafajdane lasy niepowodzeń.
W złotym deszczu , jaki spadnie na nas niebawem z chmur nieba spojrzymy na siebie i zastanowimy się, kim do cholery, dla świata puzzli jesteśmy w tej całej bezsensownie nonszalanckiej gadaninie Cienia.

Czujemy, że żyjemy. Nasze myśli wracają do nas z dymem, przebywszy i okrążywszy cały świata cel. Mamy to na naszych kolanach- sens istnienia. Głaszczemy go delikatnie, nie przypuszczając nawet, jaki skarb dzierżymy w swych dłoniach.
To skarb narodów naszego, wspólnie budowanego z epizdowów puzzli Świata.

wtorek, 15 lutego 2011

Speechless

Siedziałam sobie pod kołdrą, czytając okropną w swojej formie i treści księgę, którą ludzie zdają się zakrztuszać. J. bawiła się z małym czarnym psem gdzieś nieopodal.
- Darla, dlaczego ty tyle czytasz?- zapytała
- J. wiesz, lubię to. Zresztą, zdajesz sobie sprawę ile można się dowiedzieć, czytając?
- No tak, ale na kiedy masz  to  konkretnie przeczytać? To na studia te twoje, nie?- pytała zdziwiona głaszcząc psa po włochatym pyszczku.
- Nie no, nie potrzebuje tego czytać na zajęcia. Wiesz J., czytam to dla przyjemności.- powiedziałam posyłając jej wielki uśmiech, który zrozumieć mogła tylko ta osoba, która również czytać lubi dla przyjemności.
J. najwyraźniej mnie nie zrozumiała. Nie zrozumiała, jak można czytać dla samej, czystej przyjemności, jaka płynie z prostej czynności- czytania. Nie winię jej za to, w końcu kiedy ma się 11 lat to wielu rzeczy człowiek nie rozumie. W sumie to całkiem przyjemne, kiedy młoda istota próbuje zrozumieć twój dorosły tok myślenia, kiedy próbuje nadążyć za twoimi myślami i za twoimi gestami.
Patrzyła na mnie jeszcze chwilę zanim odwróciła swój wzrok, który spoczął na niesfornym psie, podgryzającym wszystko i wszystkich równo, co 5 minut. Bawiła się z nim jakiś czas, podczas, gdy ja ponownie zatopiłam się w księgę zła.
- Dlaczego ty tyle wiesz?- nagle zapytała i kompletnie wybiła mnie z czytanego wersu.
- Ja?- ocknęłam się zdziwiona a jej wielkie jasnoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie przejmująco, oczekując jakiejś super-hiper-extra wypowiedzi. Presja była ogromna, ale cóż mogłam jej odpowiedzieć ponad to, co wypowiadały w tym samym momencie moje myśli?
- J. zapamiętaj moje słowa, proszę, zapamiętaj to, co zaraz ci powiem: Informacja to potęga. Kiedy wiesz, możesz zrobić wszystko! Świat należy do tych, którzy wiedzą. Wiedzieć znaczy rządzić, wiedzieć znaczy potrafić, wiedzieć znaczy kochać, wiedzieć znaczy akceptować, wiedzieć znaczy rozumieć, wiedzieć znaczy móc, a na końcu wiedzieć, znaczy żyć!
- Nie rozumiem...
- Już ci tłumaczę- podekscytowana odłożyłam księgę na bok i usiadłam po turecku na miękkiej dziecięcej różowej pościeli w motylki- Pamiętasz kiedy pokłóciłaś się z P.? Czy jak jej tam było, z tą twoją kiedyś 'przyjaciółką' czy jakoś tak? Pamiętasz to?
-Pamiętam- teraz i ona usiadła i wsłuchiwała się łapczywie w moje słowa.
- No to super! Miałyście kłótnię, taką dużą kłótnię, ale kłóciłyście się tylko we dwie. Pamiętasz, co mówiła, pamiętasz, co ty mówiłaś? Tak- pamiętasz to. Wiesz to. J.- wiesz to! A oprócz was przecież nikt inny o tym nie wiedział! Tylko wy dwie wiedziałyście, miałyście wiedzę o tym, co się między wami stało. I pamiętasz co potem zrobiłaś? Poszłaś do swoich innych koleżanek i 'poinformowałaś' je o tym, co się stało. Ale nie powiedziałaś tego, co wiedziałaś- ty im tylko opowiedziałaś historię o tym jak się pokłóciłyście. Miałaś wiedzę na temat tej kłótni i użyłaś jej do stworzenia historii. I pamiętasz co się potem stało? Koleżanki te odwróciły się od dziewczyny, z którą się pokłóciłaś! Dlaczego? Bo użyłaś swojej wiedzy!- wycelowałam w nią palec- Właśnie dlatego!
- Wow- oczy małej dziewczynki zaszkliły się jakąś dziwnością- nie pomyślałabym o tym! No tak- zdawała się rozmyślać nad tym, co jej właśnie przedłożyłam- w sumie masz rację, bo to ja wygrałam!
Zaśmiałam się. Dziecięce porachunki, ot, co. Mieć psiapsiółkę, mieć wymarzonego chłopca, mieć posłuch wśród dzieciaków, mieć psa i mieć 11 lat. Tak. Całe priorytety, ano i jeszcze jakiś baton czekoladowy w szafce, skrzętnie ukrywany przed matką.
Wróciłam do lektury. J. wróciła do odganiania psich ząbków od swojego nosa.
Werset mijał kolejny werset, gdy czytanie przerwało kolejne wielkie pytanie:
- Darla a dlaczego nie pamiętamy jak się rodzimy? Dlaczego nie pamiętamy jak byliśmy w brzuchu?- i znowu patrzyły na mnie wielkie dziecięce oczy oczekujące odpowiedzi, która sprawi, że nagle będą pamiętać chwile swego narodzenia.
-Więc...-powiedziałam i zniknęłam na chwilę w swoich myślach- to jest tak, że chodzi o to, że my to pamiętamy, wiesz? Tylko, że istnieją różne rodzaje pamięci i nie jesteśmy w stanie... Nie czekaj! - wstałam z łóżka, podeszłam do biurka, wygrzebałam stamtąd kawałek papieru i ołówek i zwróciłam swoje podekscytowane oblicze do małej dziewczynki- Mam lepszy pomysł! Narysuję Ci to! Tak lepiej zrozumiesz, ok?
- Ok- uśmiechnęła się i usiadła koło mnie na łóżku.
- To jest tak, słuchaj.-zaczęłam rysować mózg- To jest mózg, powiedzmy, i to on 'myśli'. A myśli na wiele różnych sposobów...
I opowiadałam jej o tych sposobach, opowiadałam z ogromną ekscytacją jedenastoletniemu dziecku o pamięci. Zaczęłam od pamięci krótkotrwałej, bo chyba najłatwiej ją zrozumieć komuś małoletniemu, przeszłam przez pamięć długotrwałą, przez pamięć symboliczną, motoryczną, zmysłową, semantyczną, epizodyczną, wzrokową; wspomniałam o pamięci werbalnej i o pamięci emocjonalnej. To było takie magiczne, bo ja tak kocham anatomię, medycynę, psychologię a ta dziewczynka chciała słuchać jak o tym opowiadam, i co ważniejsze- chciała rzeczywiście się tego dowiedzieć. Jednak zadała mi konkretne pytanie, w związku z czym mój wywód zwieńczyłam opisem pamięci ukrytej.
-...i teraz już rozumiesz? Rozumiesz, że to wszystko jest gdzieś tam w tobie. Ty to wiesz, ale nie jesteś tego świadoma. - a jej oczy szkliły się teraz czerwienią- Świadomość wiedzy to najbardziej potrzebna część samej informacji. Posiadanie jej nic ci nie da, jeśli nie uświadomisz sobie, że ją masz. Można by nawet powiedzieć, że : Tylko uświadomiona informacja, tylko uświadomiona wiedza to potęga.
- To tak jak z ta kłótnią, co nie? Nie wiedziałam, a ty mi to uświadomiłaś?- rzekła wyprostowawszy się nagle
- Tak, dokładnie tak!- byłam z niej dumna, autentycznie dumna! Może jednak była dla niej jakaś nadzieja? Zawsze uważałam, że to dziecko bez przyszłości w sensie intelektualnym. Nigdy nie wykazywała nawet najmniejszych chęci, by wiedzę zdobywać, by robić cokolwiek poza tym, co się jej każe w szkole. Zresztą nawet rozkazy wykonywała niechętnie. Nic tylko telewizor i puste zabawy w stylu: 'uderz mnie, a potem uciekaj, będę cię gonić'.
Podczas tej rozmowy zdołałam narysować ludzki mózg i mapę pamięci, skrojoną, uszytą na miarę przeze mnie. Ubrany tak mózg na kartce papieru wydawał się strasznie prosty. Musiałam zatem, musiałam zatem tej małej dziewczynce to troszkę skomplikować:
- J. tylko z tym naszym mózgiem jest tak, że człowiek, obecnie, wykorzystuje tylko około 10% jego możliwości- i napisałam czarnym ołówkiem wielkie 10% a wielkie jasnoniebieskie oczy zwróciły się w moją stronę, pociągając za sobą wielki pytajnik na ustach.
- No tak, wykorzystujemy tylko około 10% swoich możliwości.
- COO?? A co z pozostałymi 90%?
- No właśnie! - powiedziałam z żalem, wstając z łóżka. Podeszłam do okna- Co z pozostałymi 90%? Oto jest wielkie pytanie nauki. Na to pytanie właśnie naukowcy na całym świecie, dzień w dzień próbują odpowiedzieć i jak dotąd, nikt jeszcze nie znalazł całej odpowiedzi. Ktoś tam od czasu do czasu wpadnie na jakiś ślad, na jakiś trop, ale nikt, nikt nie możne dzisiaj ci odpowiedzieć. Życzę ci, kruszyno, żebyś kiedyś dożyła takich czasów, że dowiesz się, co człowiek jeszcze potrafi, bo mnie, mała, mnie się to chyba nie uda...- westchnęłam
- A może jednak? Ale fajnie! Ciekawe, co można jeszcze zrobić?A może możemy latać, o, albo moglibyśmy gadać z psem?- wypowiadała pytania w powietrze, a ja, patrząc się gdzieś w jakiś punkt za oknem zdawałam się zatracać w morzu możliwości, które kryją się jeszcze przed ludzkim gatunkiem. Tyle tylko, że teraz zastanawiam się też, ile zła może się tam kryć. Tylko pomyślmy, skoro około 10% wytworzyło już nieustanne mordy, wojny i ogólną posuchę, cóż jeszcze może nas czekać? Czy jest jakakolwiek szansa, że zaczniemy się wreszcie akceptować, rozumieć, po prostu: kochać się?
Stałam tak zamyślona przez jakąś chwilę, gdy padło kolejne pytanie ze strony J.:
- A jak powstało słowo?
Oh, cudowne dziecię w całej swojej niewiedzy i całej tej ciekawości, która w zasadzie nie wiadomo skąd się wzięła; ni to przecież głód wiedzy samej w sobie, ni to głód wiedzy potrzebnej do szkoły, nie to nuda; słowem- pytania, by je zadać, ja, by na nie odpowiadać. Epizodyczność chwili trwała tak przez moment.
Cóż więc było zrobić, jak nie zacząć opowiadać o Darwinie, ewolucji, człekokształtnych, o człowieku, który był i jest nadal istotą społeczną, o grupach i o tym, jak życie w grupie naprawdę wygląda, w końcu o tym, że były pewne potrzeby, i że krtań, i że struny głosowe, i że dźwięk, i że naśladownictwo, i że skojarzenia, i że wiedza, i że nauka, i że w końcu przyzwyczajenie.
-Obiad!- krzyczała K. z dołu, tym samym kończąc wywód o bycie słowa.

* * *

Po jedzeniu siedziałam sobie na kanapie i przyglądałam się małej czarnej kulce, złożonej w całości z kilku kości, kilkuset włosów i kilkunastu ostrych, jak brzytwy ząbków. Nazwali ją Wiki. Mały pies, znaleziony gdzieś w lesie. Wyrzucony przez kogoś gatunku ludzkiego na śmietnik życia, by zginąć.
Patrzyłam, jak łapczywie podgryza J., jak wchodzi jej na kolana i jak daje się radośnie podrzucać. Widziałam to i nie mogłam oprzeć się przypływającemu do mojego umysłu wrażeniu, że ciągle jesteśmy oswajani przez nieznajomych.
Każda sekunda naszego życia to trwający i postępujący proces oswajania.
Oswaja nas wszystko, zaczynając od zwykłego 'cześć', poprzez 'posłuchaj', 'usiądź', 'chodź', a kończąc na ciepłym wieczornym dotyku i pocałunku składanym w środku nocy.
Musiałam wracać do domu.
Wyszłam na zewnątrz a mroźne, rosyjskie powietrze od razu przeszkliło mi twarz swym zimnem. Pomimo tego, dzień był przyjemny a siarczysty mróz łagodniał pod wpływem jasnych promieni słońca, czekających tuż za rogiem, by wyłonić się z mroku i otulić sobą czyjąś oszronioną twarz.

Wiedzieć, że to jest takie piękne, uświadamiać sobie to piękno jest czymś tak potężnym, jak jego ciepłe ciało, dotykające twojego w środku nocy. Czuć, że się żyje. Ot, co, i nic więcej.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Whatsoever.

Miało być o tym jak konsumpcjonizm przejmuje nasze serca i umysły; miało być o tym, jak styl komercyjny kreuje nasze zachowania i jak niszczy nas od środka. Miało być o tym, jak bardzo zaczynam nienawidzić tego systemu, jak bardzo nienawidzę siebie za to, że nie potrafię się wyrwać z niego.

..ale coś innego mnie rozproszyło. Bo chodzi o to, że 'nie ważne. Ważne, że dyryguje serce.' a zapach soi unosi się w powietrzu.


Wiem, że nie wiem, co ja robię. Kompletnie nie wiem, co ja robię. I nie wiem też, co gorsza, dlaczego! Nie, nawet nie. Wiem w zasadzie dlaczego, ale nie mam odwagi się sama przed sobą przyznać.
Wiwat freudowskie wyparcie!

niedziela, 13 lutego 2011

'I really fucked it up this time. Didn't I, my dear?'

                                     Chyba,
zepsułam wszystko.

Fuck.
I co teraz?

[...]



Postać maluczka.
Brodzi lęk na Błoniach.
Umysł, umysł się urodził!
I już, byle szybciej
bieży, bieży wśród traw.
leży, leży lęku zapłakany świat.
Wreszcie wstaje;
a patrzy, a okiem rzuca
a ucieka, a rusza
i różowa chmura po niebie się toczy
i patrzy na nią,
i zagląda w jej oczy.
Lęku strachu okna duszy-
nie widać już nic.
Poszło. I nie wróci.
                                                                  DarlaDashwood 20.08.08.

sobota, 12 lutego 2011

I Guess I'll Go

Zawsze tak żyłam. W sumie było to całkiem wygodne. Nawet nadal jest takie wygodne, tyle tylko, że tak na prawdę grałam sama ze sobą w pokera, z tą tylko różnicą, że żadna 'ja' wygrać nie mogła.  
I dalej nie wygrywa.
Dystans. Ogromny dystans do wszystkiego, ale jednocześnie ta jakże cudowna właściwość ciała, które złożone jest z wiązek emocji. Wszystko i nic jednocześnie, a nawet i nigdy w tym samym momencie. Królowa sprzeczności, dzień dobry Państwu.
Tyle tylko, że to wszystko nie ma najmniejszego znaczenia, to się w ogóle nie liczy.
Potrzebuję zejść z podestu dla idealistów, potrzebuję zejść z Prawdy Obiektywnej, której tam powoli zaczynam nie widzieć; trzeba zmierzyć się z rzeczywistością taką, jaką ona jaki się nam wszystkim, bez względu na to, jak ją postrzegamy. Siedzimy w tym razem, jesteśmy zesłani w tym samym momencie tu czy tam, z jakiegoś powodu czy też i bez powodu- ważne, by się odnaleźć w tłumie, móc stworzyć więź, która przetrwa rzeczywistość, która przetrwa różne Prawdy- taką więź, która nas zwiąże.
Do końca naszego 'być'.

Teraz zostało tylko jedno- puścić się, puścić się i zlecieć na pysk drogą swobodnego spadania w dół. Puść to, zostaw przeszłość. Spójrz w dół teraźniejszości i zanurz się, ah, zanurz się aż po koniuszki włosów w tym gównie. Niech przed tobą będzie tylko szybko zmieniająca się struga nadchodzącej realności świata, który ujrzysz, gdy wylądujesz na nim.

Wiem, że będą mnie trzymać, wiem, że nie tak łatwo zerwać z tym, co było. Dłonie przewiązane ściśle linami zbudowanymi ze wspomnień i wspólnie spędzanego czasu, będą się miotać w próbie ucieczki, przeguby będą krwawić od zaciskających się coraz bardziej więzów, ale to też nie ma znaczenia.  
Wyrwać się i nigdy tam nie wracać.

..tylko w snach przeszłość będzie mnie nawiedzać, ale udowodnię jej jak bardzo mogę nią świadomie sterować.

piątek, 11 lutego 2011

Morning After Fun

Wszyscy się mylimy. Tak bardzo chcemy wierzyć, że ten świat jest taki wspaniały. Rozmawiamy więc z Bogiem, rozmawiamy więc z Szatanem, rozmawiamy z każdym innym duchem wyższym, tym umysłem najdoskonalszym, czy coś, i po co?
Nigdy przecież nie dowiemy się czy to, co jest, rzeczywiście istnieje, czy to, co jest, rzeczywiście można przypisać do kategorii 'dobry' lub 'zły'. A może tych kategorii wcale nie ma? Może nic nie istnieje w takiej barwie, jaką my widzimy?
Czy to czyni mnie cynikiem, sceptykiem? Może.
Ale chcę na to patrzeć inaczej, chcę się zatrzymać, spojrzeć Ci w oczy i ująć Twoją dłoń w swoją i pobyć tak chwilę, chcę, żeby coś w nas się zmieniło.
Uderzyłam więc dłonią w wodę, by przemyć twarz i ocucić w sobie pragnienia innego życia, pragnienia jakiejś zmiany, by to wszystko trwało troszkę dłużej.
Wstałam rano z tą bezsensowną myślą, wiem dlaczego- już dawno nie spałam sama w pustym mieszkaniu.
Teraz muszę znów nauczyć się zasypiać ze sobą i ze sobą się budzić.
Wiem, pokręcone, ale czyż nie takie jest właśnie to nasze życie?
Przecież widzimy te wszystkie światła, które krążą wokół nas, widzimy te ściany budynków, które przewalają się nam nad głowami, kiedy idziemy ulicą. I wiem to wszystko, bo umiem patrzeć, potrafię widzieć.
Czasem szkoda mi tych, którzy nie potrafią widzieć, bo dla nich to życie musi być strasznie jednostajne, nie? A ja, idąc ulica widzę tak wiele, ze czasem chciałabym nie widzieć nic.
Niedobór życia czy jego nadmiar?
Sam wybierz.

...

Chcę trzymać Twoją dłoń, patrzeć w Twoje oczy i rozmawiać o tym wszystkim, co nas spotyka. I pomimo tego wszystkiego nadal tu jesteś, tuż obok, i nadal chcesz to robić.
 I nawet kiedy krzyczę po raz kolejny do słuchawki, Ty ciągle uśmiechasz się za moimi plecami. Jakbyś serdecznie przeklinał całą złość, którą wylewam z siebie i przekładam na impulsy elektryczne.
...i wtedy sobie po cichu myślę, że jak możesz o tym wszystkim nie wiedzieć? Jak możesz nie zdawać sobie z tego sprawy. Musisz, przecież! Jesteś bardzo inteligentny, wiesz?
Ty wiesz.
To jest w Tobie, wszystko w Tobie jest, o czym mówisz, że nie istnieje.
Mój wzrok to widzi, czuje i chce więcej.

Jeszcze będzie Ci dobrze.
Obiecuję Ci to.

czwartek, 10 lutego 2011

Shakin' All Over.

.. i idziemy sobie tak przez miasto, wymurowane i wybrukowane kostką po całej rozciągłości; idziemy sobie tak jedną wielką rodziną i choć każde z nas idzie sobie gdzieś w swoim subiektywnym kierunku, to zawsze zdajemy się ostatecznie kończyć swoje kroki w tym samym miejscu. A nie sorka, to było później! Wracając do brzegów pamięci, ostatniej jaka mi tam w głowie została:
Siedzimy sobie, coś około którejś godziny w południe na zajebistej marmurowej, z lekka zimnej ławeczce pod Adasiem. Pierwsze promienie słoneczne, zdają się delikatnie masować nasze zielone głowy, które falując na wietrze wspomnień z ostatniej wieczności, wymieniają się odczuciami, które nie tylko potrafimy odczuwać subiektywnie, ale przede wszystkim, możemy to razem zrobić obiektywnie- i składamy właśnie grupowo, na tym Rynku w Krakowie, pod tym Adasiem - składamy te nasze myśli, te jednostki myślowe w calusieńką całość. I nagle okazuje się, że coś tam się wczoraj stało, a coś innego nigdy miejsca nie miało. Poezja, zielona poezja tuż za południem.
Czekamy na W. Ktoś dzwoni 'No siema, kiedy będziesz?'
-Już tuż tuż, za dziesięć minut już będę.
Siedzimy więc znowu i cieszymy się, że tylko dziesięć minut nas dzieli od spotkania z nami wszystkimi, znaczy z tymi, co zostali, co nie wyjechali, nie?
W. przychodzi i znowu ta sama rozkmina: co tam się działo, gdzie się działo, jak się paliło, jak się spało. Było minęło, tymczasem ktoś wrzuca na jezdnię pomysł zacny, by zrobić tę cholerną fotkę, na której się szczerzymy, i w tle z Mariackim Kościołem się przytulić.
D. ustawia więc ten aparat czarny, który towarzyszył nam już któryś dzień wieczności. I ustawia ten samowyzwalacz. Chuj. Spalony, kolejna próba. Siep. Fotka zrobiona. Dżonny się śmieje, ogarnia temat, mówi 'Zajebiście! Jedźmy dalej'. No to robimy na tym samowyzwalaczu te kolejne fotki, co niby wzięte z zaskoczenia mają być, a tymczasem, gdy my się sztucznie szczerzymy do szkła, jedynym co ma zaskocz na twarzy jest ten dziadek, co siedział koło nas i wysłuchał najbardziej pojebanych historii o życiu, od grupki spalonych życiem studentów.
Nieważne, primus motor rzecz biorąc zaczynamy wirować w tango krakowskich brukowanych ulic, Grodzka nas wzywa, by Drogą Królewską na Wawel się udać.
Obczajcie to- mijamy takiego typa, co kompletnie wariat ześwirował! Przebrał się w coś tak niedorzecznego, że nawet na absurd to nie pasuje, ale nieważne- bo liczy się to, że zajebiście się z tym ogarnął i że bawił się doskonale. A my i dzięki niemu też! Ej, wielkie dzięki stary!
Po drodze gdzieś mijamy Kościół, ktoś mówi 'Ej, wejdźmy!' No to wchodzimy wszyscy do tego miejsca świętej świętości, a wy wszyscy to wszystko dotykacie, ogarniacie, chłoniecie tymi zdobieniami, tymi ornamencikami, tymi krzywiznami i tymi drewnianymi ławami, rozpościerającymi się gdzieś przed wami. Jakoś tak poczułam potrzebę wyjść na zewnątrz, poczekać na was w chłodnym popołudniu dnia.
Wyszliście, poszliśmy więc dalej. Na Wawel tym razem!
Stop, pod krzyżem kolejna fotograficzna riposta, ale nie, no stary- nie na tle tego gówna, nie? Spoko, ustawiamy się tam w te groźne jak chuj miny, robimy razem w głowach te przekminy, jak by tu wyjść na tej kolejnej porcji zdjęć. Dobra, mamy to, rzecze J. Idziemy więc dalej.
Wchodzimy sobie drogą pod górę, po drodze Dżonyy nas zatrzymuje, mówi, że chce nam zrobić sweet focie, i pieprznąć sobie ją na tapetę w komórce, ot tak, by sobie na nas popatrzeć tam w którejś minucie.
I co chwila gdzieś się zatrzymujemy, przy bramce, przy schodach, przy blance, przy murze, gdziekolwiek, wszędziekolwiek, byleby tylko uwiecznić kolejne chwile razem. A cudowna D., co dzierży aparat w dłoniach tylko przytakuje, bo zacny, zacny ja mówię, z niej nasz dziewczecy fotograf!
Przysiedliśmy na chwilę gdzieś na pięknej skalnej ławeczce, gdyż K. rzucił w powietrze hasło 'Skręciłbym ja sobie'. Usiedliśmy sobie na tej ławeczce, z twarzami do słońca zwróconymi i kontemplując sobie wspólnie każdą głupią kminę, nagle się skroiliśmy, że to jedzie pod kryptę kolumna wozów, z obstawą Żandarmerii. Ucieszeni z gówna, że to Kaczor przyjechał, bo 10 dzisiaj, rocznica, nie- zawiedliśmy się, gdyż z samochodu wysiedli jacyś wojskowi tylko. Szkoda, bo Dżonyy cały już plan wykminił, że pójdziemy tam, że podejdziemy do typa, że z politologii jesteśmy, że z gazetki Politeja, albo Drugi Obieg, dodał K., i że wywiad chcemy z nim ustawić.
Dobra skimna, tylko typ się niestety nie pojawił.
Dobra idziemy dalej przed siebie, tym razem hen hen na Wisłę szeroko, by móc pobiec trochę mentalnie przed siebie, może orzeźwić się chłodną wiślaną bryzą spod pachy.
Znowu dorwaliśmy jakiś betonowy murek, klapnęliśmy na nim, znowu nasze przeorane facjaty do Słońca wysuwaliśmy i znowu gadanie o wszystkim i o niczym, bo o tym się gada najlepiej.
Wyrwawszy nas z tej alternatywnej świata rzeczywistości, dziewczyny mówią, że głodne, że szama by się przydała.
Czyli luz. Kierunek moja chata, idziemy więc dalej wiślanymi bulwarami, mijając po drodze niebieską taflę, która odbijała od siebie jasne promienie światła, upstrzona była na całej szerokości chmarą ptactwa, od kaczek, kaczuszek zaczynając, po piękne, wyciągające swe szyje łabędzie. Tyle tylko, że ich już nie lubimy, bo jakiś głupek-łabędź zaatakował kiedyś Jane. A tego, oj tego, łabądki- tego już nie przebaczymy!
Doszliśmy tak, przy kolejnej rozkminie, do turkusowego mostu, i dobrze, bo wam zimno już było, a biedną W. skazaliśmy na długą wędrówkę w dziewczyńskich butach.
Skręciliśmy w lewo i idziem na sklep !
Szame na szeroko zakrojoną skale kupujemy, i hop siup, już przez ulicę przebiegłszy siedzimy u mnie, na Rycha hacjendzie.
Skminiacie sobie coś tam, w końcu mówicie, że idziecie gotować- D. i J. dwie nasze kuchareczki, przejęły moją, czyli Rycha kuchnię i pichcą sobie tam coś.
Mówię więc wam, że blisko 18 się zbliża, więc biorę portfel, komórkę i klucze i spierdalam do biura, by wyjaśnić te pieprzoną sprawę z zapłaceniem prądu. Wyszłam, zastawiłam was na tych moim małych metrach kwadratowych i schodzę w dół po wiekowych schodach. Wchodzę do tego biura, i siedzi tam już rosły, siwy przygarbiony człowieczyna, widzę jeszcze, jak w pośpiechu z pulpitu pasjansa zakrywa, co bym nie widziała, że coś tam niecnie robił.
No i gadamy chwilę, znaczy on coś pieprzy pod nosem o jakiejś wyższej matematyce liczenia, a ja tak siedzę z przeoranym mózgiem i próbuję się skupić na choć jednej chwili myślenia. Człowiek coś mówi i mówi, wyciąga jakieś karteczki, pokazuje je mi, żebym sama sprawdziła. No stary, ja nawet nie wiem teraz jak się nazywam, a ty mi liczyć literki każesz?
'One Night of a Hunter...'- odzywa się moja komórka, śmiech na twarzy, to K. dzwoni:
- ej Rychu, bo jest taka sprawa, że kminisz nie? nie wiem co się dzieje, ale korki w porządku a prądu na mieszkaniu nie ma. Wszystko tu zgasło, siedzimy po ciemku...
- Nic nie rób, K.- przerywam mu w pół słowa- Nic nie róbcie, zaraz tam przyjdę!- wykładam mu rzeczowo, bo oświecił mnie w sumie tym telefonem, nie wiem czy to chodzi o te fale radiowe, które z komórki na mózg mój podziałały, ale coś, do cholery, porwało mnie do myślenia. Mówię więc facetowi:
- Ja panu daję 500zł, na zaliczkę za ten prąd, żeby czytelne były księgi fiskalne a potem, się do rozliczamy.
Zgodził się facio, bo i co innego miał zrobić? Tak to jest, jak się prowadzi biznes i nie umie się w odpowiedni sposób targu dobić.
Wracam na górę, siedzicie po ciemku, jak w jakimś średniowiecznym lochu. Spoko, już jestem, powzięłam kija od szczotki, podważyłam innego niż wy, korka do góry, prąd jest, światło też. Można wracać do gotowania i wszystkich innych spraw, które robiliśmy.
D. i J. zajebiście to zrobiły, dostaliśmy na talerzach obiad, taki pyszny, taki rodzinny, tak zbiorowy. Siedzieliśmy, więc, dookoła stolika, wgryzając się ząbkami w każdy mały makaron, włączyliśmy sobie odmóżdżarski MTV, oglądaliśmy Rodzinę Kardashianów a potem, bo K. chciał - My Super Sweet 16.
I najlepsza fama poszła z tego, że skąd jest sławna Kardashianka, no kurwa z czego?
...więc ja wam mówię coś o O.J. Simpsonie, że proces był, że ojciec adwokat, ale nie wiecie co to za proces był, więc mówię, żesz kurwa mać, ona z pornosa jest znana. Nakręciła sobie z chłopakiem, który potem to sprzedał.
- No co ty Rysiek? Nagrała takiego?
- No tak, mogę wam puścić, bo mam to na kompie.
- Ha noooo dawaj, dawaj!

I tak oglądaliśmy sobie pornosa z Kardashian, razem, tą naszą jedną, wielką, kochaną rodziną. I wiecie co? Jesteśmy wspaniali, bo odpowiedzcie sobie immanentnie, w duszy:
Ile jest takich ekip, co bez spiny, potrafią włączyć sobie pornosa, i tak go po prostu oglądać, na lajcie?

I morał z tej bajki jest, myślę, krótki, i dobrze już Wam znany:
Jesteśmy razem zajebiści, jak chuj nieokiełznani!

środa, 9 lutego 2011

I think it's better to have someone.

Nie ma nic lepszego na zbolałą, odrapaną duszę niż bliskość drugiej osoby; jej dotyk sprawia, że od nowa chce ci się żyć. To trochę jak krótki telefon w środku nocy z wołaniem o pomoc: 'Przyjdź, pobądź ze mną, po prostu i ot, tak- bądź. Blisko najlepiej, by ręka w rękę, paluszek w paluszek, czy też ramię w ramię zmierzyć się z życiem.
I jakby nie było, chodź jest we mnie mnóstwo cech indywidualisty- uważam, że lepiej kogoś mieć.
Wyśpiewajmy to więc, bo każda piosenka przecież o tym mówi, żeby kogoś mieć, tak czy inaczej, z podtekstem i bez, po prostu. Wyśpiewajmy to.
Bo jako stworzenia ' niby z natury' doskonałe- istoty ludzkie- jesteśmy na siebie skazani, chociażbyśmy nie wiem jak bardzo bronili się przed drugim człowiekiem. W końcu, w którejś minucie świata, spojrzycie na niego i zdacie sobie sprawę, że się przywiązaliście, że to jest ten święty moment, w którym uświadamiacie sobie, w swoim umyśle, że niepodobnym jest, by tej oto osoby, na którą teraz patrzycie- w waszym życiu nie było. Staje się to oczywiste, że ta osoba jest i że chcecie, by właśnie tak była. Tym paluszkiem w paluszku, tym ramieniem w ramieniu, tą ręką w rękę.
Tylko tego potrzebujemy-bliskości tej drugiej osoby.
A codziennie chowamy się za tysiącem masek, masek z okularów, masek z makijażu, masek z oczu, masek z ubrań, masek z książek, masek z form, masek z grymasów, masek z seriali, masek z życia.
A kiedy przychodzi noc, i zdjąwszy wszystkie maski, czujemy się nadzy i umieramy nadzy- w samotności zimnej pościeli. Rano znowu nakładamy te tysiące masek i wychodzimy przez drzwi do dżungli teatrów i teatrzyków pojedynczych aktorów ułożonych w świecie areny gladiatorów.

Nie chce już takiego życia. Spójrz na siebie, spójrz na mnie. Poznajmy się!

'I wanna see you. I want you to see me.'

wtorek, 8 lutego 2011

7/11

...i wszystkie te słowa spływały na jej subiektywny obraz świata; cała ta percepcja zdawała tłamsić się w kołtunie życia, które konstruowała.
Strzeż się, mówiły słowa, strzeż się.

Jesteś bohaterem w opowieściach innych.


.

niedziela, 6 lutego 2011

Not to be or to be seen?


Kim jesteśmy?

Ludziom od wieków zdaje się, żyją. Wydaje im się, że wiodą swe życia, i indywidualnie i kolektywnie, i szczęśliwie, i nieszczęśliwie; zdaje im się, że wiodą życia prawdziwe, realne w swoim procesie istnienia. Tyle tylko, że co to tak na prawdę znaczy 'istnieć'?
Czy istnieć znaczy być?A może istnieć znaczy trwać?A może jeszcze istnieć to tyle tylko, co myśleć, że się istnieje? I jeszcze, istnieć, czy to to samo, co być widzianym, czy to to samo, co bycie odzwierciedleniem w czyimś umyśle?
...bo kiedy siedzisz sobie z kimś, dajmy na ten przykład, w wannie, i macie względem siebie dwie przeciwstawne formy życia, istnienia, bytu; powstaje pytanie, czy siedząc w tej wannie jesteśmy tam na prawdę, czy może tylko nam się wydaje, że tam jesteśmy? Czy razem projektujemy tę rzeczywistość wzajemnego siedzenia w wannie, czy może tylko jedno z nas tworzy taką konstrukcję i uwewnętrznia ją w drugą osobę? Czy wtedy śnimy świadomie czy może pogrążeni jesteśmy w nierealnej rzeczywistości jaźni świata? Jeśli się jednak tylko postrzegamy, to jak to się dzieje, że Ty poprzez swoją percepcję tworzysz mój obraz w swojej głowie, i jak to się dzieje, że ja poprzez swoją percepcję konstruuję Twój obraz w swojej głowie? I jeszcze, skoro wiem, że Ty mnie jakoś widzisz, to jak ja odbieram to, jak Ty mnie widzisz? Idąc dalej, skoro Ty mnie tworzysz w swojej głowie, to jak, u licha z tym jest, bo czasem wydaje mi się, że żyję tylko w Tobie. A to znaczy również, że i Ty żyjesz tylko i wyłącznie- we mnie. Żyjemy w sobie
Co jest, a co nie jest?
Tylko śnimy sobie obrazy tego o czym myślimy- ot, co...istniejemy.

...

A może wcale nie było żadnej pierwszej materii, może wcale żaden Primus Motor nie istniał, może nawet nie ma żadnego Demiurga, żadnego Boga, może nie istnieje nic? Przecież nawet i o tym mówi Biblia Tysiąclecia. Zgodnie z Apokalipsą Św. Jana:
'I otrze z ich oczu wszelką łzę, a śmierci już odtąd nie będzie. 
Ani żałoby,
ni krzyku, 
ni trudu już [odtąd] nie będzie, 
bo pierwsze rzeczy przeminęły.'

Może nigdy nie było wczoraj, i przed nami nie ma jutra. Może jest tylko tu i teraz, jedna chwila. I nic więcej. Jak mrugnięcie oka, nawet nie zauważamy tego, chodź uczeni twierdzą, ze to istnieje. 
O, ironio, jak więc mrugnięcie istnieje, skoro go nie ma?
 ...

I w końcu, która z tych nierealnych rzeczywistości, których nie potrafimy określić, jest tą właściwą: świadomość życia czy świadomość senna?

Nie wiem już: jestem, czy może mnie nie ma?

...

Zanurzam się wgłąb filozofii rozpaczy.

sobota, 5 lutego 2011

Us as Much I Need


Prosta ulica. Floriańska w Mieście Królów Polskich, Krakowie.
Ich kilkoro, idących gdzieś przed siebie. Każdy z inną myślą w głowie, z innym krokiem niż pozostali, z innym mętnym spojrzeniem na to, co zwiemy rzeczywistością.
A dookoła Oni, ich wielu- ludzi stąd, i ludzi przybyłych, turystów i nie turystów. Tłum tych, którzy się tutaj znaleźli; o fart, szczęściarze. Dane im oglądać to, co nasze oczy widzą na co dzień. Słychać strzępki rozmów rzucanych gdzieś na podłogę uliczną. Rozmowy o niczym, o pójściu do mc'a, o kupieniu pocztówki; rozmowy o śnie przerażającym w swej realności; rozmowy o chęci zrobienia czegoś nieokreślonego bliżej przez nikogo.
Ciekawe, co Oni sobie sądzili o tych kilkoro, którzy mijali ich na tej prostej, jak magia Krakowa, Floriańskiej.
Raz po raz błysk fleszy w tych wszystkich aparatach. Czasem mam wrażenie, że więcej tych małych blaszanych zatrzymywaczy wspomnień niż tych strasznych gołębi w tym mieście.
...i tak mijaliśmy się My i Oni, Oni i My. Mijaliśmy się tak bez powodu; bez powodu też, w ogóle nie poznawaliśmy się. My przeszliśmy w ciszy, a Oni w zgiełku paplaniny rozproszyli się po płycie Rynku.
A gdyby tak kiedyś powiedzieć 'cześć' do kogoś z Nich?
Jedno słowo-może zmieniłoby świat, a może utknęłoby w pustce niechęci do obcych,  a może zaprzyjaźniłoby dwie waśnie Ich i Nas? Któż to wiedzieć może?
I może następnym razem, gdy My będziemy szli floriańską, nie będziemy anonimowi dla Nich, a Oni dla Nas.

Delikatne promienie słońca z prześlizgującym się po rudej czuprynie wiatrem odprowadziły mnie do domu. Po drodze mijałam tak wielu Ich, a tak prawie wcale Nas. A kiedy wspięłam się wreszcie na piętro w swojej kamienicy, kiedy usiadłam wreszcie na swoim łóżku dopadło mnie wszystko to, co blokowane było cały ranek...

Potrzebuję kontaktu. Potrzebuję czuć czyjś dotyk, a w szczególności potrzebuję czuć to w środku nocy. Potrzebuję, by ktoś przeprowadził mnie przez cały ten cholerny proces, który zwą zasypianiem i obudzeniem; i potrzebuję by ktoś cały czas trzymał w nocy moją dłoń w swojej.  

Tylko tyle. Albo aż tyle?


Potrzebuję jakiejś zmiany!

piątek, 4 lutego 2011

Dress me like I'm a woman.

Kolejny dzień z kolejną falą absurdów czy tez innych kompletnie bezsensownych związków przyczynowo-skutkowych.
No bo, w końcu, jakby nie było, jestem kobietą, nie? Więc (nie zaczynaj nigdy zdania od więc), skoro szanowany Pan Dziekan Pewnego Wydziału na UJ rozpisał akurat na dzisiaj egzamin, no to warto, chyba, jakoś się ubrać- po babsku, rzecz jasna.
Założyłam na siebie czarną kiecka, która stanowić powinna o mojej kobiecości. Założyłam tez buty, buty przeokropne, bo babskie, na obcasie- których z całego serca nienawidzę.
Spoko. Napisałam egzamin, nikt problemów nie robił. Do czasu...
Stałam sobie czekając pod GK na 405. Dosłownie 7 minut miałam czekać. I co? Przechodzi jakaś Jegomośćka i z wielkim bulwersem wypisanym na zdziczałym ryju, z tą agresją w głosie wypowiada te słowa:
-...aaty DZIWKA!
- Że co proszę?- wypowiadam się immanentnie, uśmiechając się chytro do siebie. - Że co proszę? - i nie, nie powiedziałam jej nic, bo i po co język strzępić?
Stałam sobie dalej, jakby nic się nie stało, bo w istocie samej rzeczy, nominalistycznie rzecz biorąc- nic się nie stało. Tylko nazwa rzucona w pustkę przestrzeni.
Jednakże agresja tegóż kobiecego ryja, niższego ode mnie o 2 głowy, ponownie zwróciła się przeciwko mojemu Jestestwu w słowach rzuconych bezwiednie na wiatr, kiedy obok mnie przechodziła:
- ... bardziej rozebrana niż w burdelu!- rzuciła naprędce i odeszła gdzieś w Krainę Zapomnienia.

I tak proszę Wać Państwa, taki to oto kraj, w którym, gdy nosisz spodnie chcą Ci wpierdolić mentalnie za to, że upodobniasz się do mężczyzny, a kiedy raz na ruski kurwa rok zakładasz sukienkę, by przestać obrywać za bycie mężczyzną- obrywasz bo jesteś kobietą.

I masz tu babo... sukienkę !

czwartek, 3 lutego 2011

Beautiful Life.

Neon Trees, kawałek Animal. Słucham, bo leci z Winampa, nie? Słucham i łykam każde słowo, bo z jakiegoś bliżej i zupełnie nieokreślonego powodu ta właśnie piosenka mnie tak dzisiaj napawa optymizmem, sprawia, że nogi same podrygują w takt melodii a buzia zaczyna sama śmiać się ze skrawków życia.
W ogóle, odwracam się twarzą do okna a tam widzę odbijające się słońce na kazimierskiej kamienicy, która znajduje się dokładnie na przeciwko mojej. Widzę to światło i te załamania jego, wywołujące ten uczciwy cień gdzieś pod dachem, widzę tę radość, która wlewa mi się z tymi promieniami i z tą piosenką do mieszkania. Nieważne, że jest zimno, że w chuj mam 12 stopni, że grzejnik popsuty, nieważne, że zjadłam za dużo i teraz zaraz pójdę zwymiotować, nieważne w końcu i to, że tak naprawdę mam na to wszystko wyjebane.
Liczy się dokładnie melodyczność tej piosenki ta słoneczność Słońca, a właściwie tych promieni słonecznych, które wlewają się tutaj garściami.
...i jak to ten tekst w piosence leci..? Chcę więcej. Na co czekam? Chce więcej, więc na co czekam?
I czuję, czuję, jak to wszystko mnie napełnia, czuję jak jest dobrze, chociaż realnie rzecz biorąc nie jest, bo jestem w wielkiej nuklearnej dupie, ale nie znać tego; czuć jedynie ten uśmiech i tą radość ze wszystkiego.
A i jeszcze, bym zapomniała, my apology!
 Optymistyczne było także spotkanie tej osoby, zupełnie przypadkowo, totalny irracjonalizm! Widziałam go kilka  razy gdzieś tam z oddali rozsianego po całym mieście a we wtorek dzieliliśmy jeden tramwaj powrotny do domu, dzieliliśmy także tę samą ulicę i ścieżkę, którą gdzieś podążaliśmy. A dzisiaj tak z niczego uśmiechnął się do mnie w sklepie, dzięki czemu kupiłam nie to, co chciałam, w ogóle nie biorąc tego, po co przyszłam. Taki miły akcent, a co. Wolno mi przecież.
Przepraszam, rozpraszają mnie te słoneczne promienie. O rety... będzie dobrze, a nawet jeśli nie, to i tak lepiej niż było.
Skąd to wiem? Nie wiem. W tym sendo. Nie wiem. Po raz pierwszy w życiu nie wiem i mam to gdzieś!

 

'Wszystko co zdarza się raz, może się już nie przydarzyć nigdy więcej, 
ale to, co zdarza się dwa razy, zdarzy się na pewno po raz trzeci.'

* a Winamp zmienił mi tymczasem piosenkę. Leci All Time Low z kawałkiem Weightless. Kolejny kawałek mega optymistyczny, chociaż to przykład komercyjnego popu udający rock, ale nieważne. To też jest nieważne. W istocie co się liczy to my, i to, co razem stworzymy.   
Tak. To może być ten rok.

środa, 2 lutego 2011

Future is Bulletproof

Kap. Kap.. Kap...

Woda lała się ruchem posuwistego urwiska z szeroko rozhuśtanego kurka wprost do wanny. Uderzając o powierzchnię tafli miniaturowego jeziora w śnieżnobiałej, metalowej bańce, wydawała się z siebie cichy dźwięk rozczarowania. W końcowym etapie rozczarowanie łączyło się w skupiska z innymi odczuciami innych kropel, by móc wspólnie rozchodzić się dookoła w postaci giętkich fal.
Fale te delikatnie uderzały ciało Darli, gdyż zanurzone było już na całkiem sporą głębokość w dół. Skromne muśnięcia bąbelków, które zaraz po pojawieniu się w mig znikały, poczęły zwracać uwagę dziewczyny.
- A gdyby tak, jak i te bąbelki, w końcu zniknąć? -myślała - Gdyby tak na chwilę przestać istnieć?
Głębokość wody w wannie poczęła się raptownie powiększać. Teraz ciężar cieczy począł napierać na kruchliwe ciało człowiecze. Darla odczuwała na sobie ten napór. Czuła, jak każdy centymetr sześcienny wody zaczął wrzynać się w pokłady nóg, rąk, tułowia. Do tego, temperatura owej wody była wysoka. Gorąca kąpiel zaczęła wciągać dziewczynę do środka.
Minąwszy punk archimedesowy, Darla zakręciła kurek a woda przestała się z niego wydobywać.
Oparła swoje plecy o ścianę wanny, wyprostowała nogi, pozwalając tym samym, by wrząca woda napierała na jej ciało całą siłą i wrzynała się w nie każda mocą.
Powoli poczęła się coraz bardziej zanurzać. Czuła wodę na swoich ramionach, czuła ją też na swojej szyi, poczuła ją i w końcu na swojej brodzie.
Tak. Postanowiła. Poczuje ją także nosem i oczami i każdym mieszkiem włosowym, jaki na głowie posiadała. Zamknęła oczy i wyłączyła się ze świata. Wyłączyła cały świat dookoła niej.
Znikała w wodzie w sposób czysto immanentny.
(...)

***

Mijały godziny a ciało jej nadal pływało w wannie. Nikt nie wiedział, że zniknęła. Nikt nie zauważył, że choć tyle chciała powiedzieć - to nigdy tego wszystkiego... nie wypowiedziała.


.

wtorek, 1 lutego 2011

Who You Are is What I Want


W sumie to lubię to.
Te wieczory, kiedy siedzę z ludźmi i coś tam ogarniamy. Lubię to, gdy nawet jeśli tego nie lubię, to zostawiacie mi bałagan, wychodząc. Dzięki temu wiem, że ktoś tu był...
Stolik wyciągnięty na środek pokoju, kilka kubków z resztkami niedopitej herbaty, kilka talerzy, na których leżały jeszcze niedawno kanapki, które dla nich robiłam. Rozrzucone zapałki z na wpół spalonymi główkami. Lubię w całym tym nielubieniu - poduszek, które leżą bezwiednie na podłodze. Są spłaszczone, bo kilka godzin temu ktoś na nich usiadł. Lubię te tony herbaty, która znika bezpowrotnie z pudełeczek, lubię ten smak brązowego cukru, którego ktoś chce a ktoś nie.

I ten miły posmak orzechowych papierosów, który tym razem ktoś  zostawił...

W sumie fajnie, że jesteście.