piątek, 4 lutego 2011

Dress me like I'm a woman.

Kolejny dzień z kolejną falą absurdów czy tez innych kompletnie bezsensownych związków przyczynowo-skutkowych.
No bo, w końcu, jakby nie było, jestem kobietą, nie? Więc (nie zaczynaj nigdy zdania od więc), skoro szanowany Pan Dziekan Pewnego Wydziału na UJ rozpisał akurat na dzisiaj egzamin, no to warto, chyba, jakoś się ubrać- po babsku, rzecz jasna.
Założyłam na siebie czarną kiecka, która stanowić powinna o mojej kobiecości. Założyłam tez buty, buty przeokropne, bo babskie, na obcasie- których z całego serca nienawidzę.
Spoko. Napisałam egzamin, nikt problemów nie robił. Do czasu...
Stałam sobie czekając pod GK na 405. Dosłownie 7 minut miałam czekać. I co? Przechodzi jakaś Jegomośćka i z wielkim bulwersem wypisanym na zdziczałym ryju, z tą agresją w głosie wypowiada te słowa:
-...aaty DZIWKA!
- Że co proszę?- wypowiadam się immanentnie, uśmiechając się chytro do siebie. - Że co proszę? - i nie, nie powiedziałam jej nic, bo i po co język strzępić?
Stałam sobie dalej, jakby nic się nie stało, bo w istocie samej rzeczy, nominalistycznie rzecz biorąc- nic się nie stało. Tylko nazwa rzucona w pustkę przestrzeni.
Jednakże agresja tegóż kobiecego ryja, niższego ode mnie o 2 głowy, ponownie zwróciła się przeciwko mojemu Jestestwu w słowach rzuconych bezwiednie na wiatr, kiedy obok mnie przechodziła:
- ... bardziej rozebrana niż w burdelu!- rzuciła naprędce i odeszła gdzieś w Krainę Zapomnienia.

I tak proszę Wać Państwa, taki to oto kraj, w którym, gdy nosisz spodnie chcą Ci wpierdolić mentalnie za to, że upodobniasz się do mężczyzny, a kiedy raz na ruski kurwa rok zakładasz sukienkę, by przestać obrywać za bycie mężczyzną- obrywasz bo jesteś kobietą.

I masz tu babo... sukienkę !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz