Taak... rozmaryn na serio pasuje do jabłek, wiesz?
...ale nas nikt nie ostrzegał, nie było żadnych znaków, żadnych gestów, żadnych spojrzeń, żadnych subiektywnych czy obiektywnych opinii. Staczaliśmy się w stronę Światła coraz szybciej, przegapiając po drodze wszystkie możliwe okazje na powrót do Ciemności. Powzięliśmy z całą naszą dorosłą odpowiedzialnością tę decyzję- idziemy w Światłość.
Rozpętaliśmy tę Zieloną Rewolucję i spaliliśmy w sobie wszystkie mosty. Wiedzieliśmy, że żadne z nas nie wyciągnie z tego lekcji na przeszłość, ni tym bardziej na przyszłość, której w tamtym momencie przed nami nie było.
Dym w płucach o smaku jabłkowym. O tak, czujemy to- żyjemy! Nikt z nas nie chciał wracać. Wieczność w nas przemawiała w swoim własnym, naszym w całości, rozumie szybciej, niż cokolwiek empirycznego. Kilku ludzi skonstruowanych w swoich własnych, subiektywnych organizacjach myślowych, w tych puzzlach złożonych z epizodów życia; ludzie złożeni ze skrawków świata, my, wydzieleni ze Światła, wyparci z Ciemności. Ot tyle, co i nic, a jakże wszystko w nas naraz.
Rozdzieramy się nawzajem w tym fragmentarycznym śnie, który nigdy nie istniał, rozdzieramy się, mówiąc 'Zaraz spadam', chociaż nigdy tak na prawdę, tak na serio- nigdy żadne z nas się nie rozstaje. Wiwat wszystek czasu, nie ma nas i jesteśmy w tym samym momencie. Władcy sprzeczności sprzed teraźniejszych lat.
Myślę powoli. Widzę was powoli, unosząc się lekko nad waszymi głowami. O przejrzystości składników myśli moich, mogliśmy razem zobaczyć, ile w nas było Światła Zielonego i ile przed nami, tuż po lądowaniu innych Świateł o różnej strukturze formy- jedne były chropowate, inne kuliste, inne w dotyku przypominały pierze, a tamte z kolei, miały betonową formę sierści zebry, tyle przed nami było najróżniejszych ontologicznie rzecz biorąc, istnień.
Złożeni z kroków i decyzji, spaleni żywym ogniem istnienia tylko w walce z demonami Światła byliśmy w stanie mierzyć się z naszymi Umysłami. I czuliśmy, że żyjemy; czuliśmy się dobrze, bo wszystko wokół świeciło się na błyszczący kolor życia. I jak samolot podchodzący do lądowania kołowaliśmy ciągle na ten sam pas zieleni, w której odnajdywaliśmy chwilowy, kolektywny sens całego światła.
Jakież to proste było.
Światło zaprzeczeniem Ciemności, Ciemność zaprzeczeniem Światła.
...a myśli nasze złożone wspólnie na małym stoliku po środku pokoju odpływały gdzieś z dymem, razem splecione, ewidentnie złożone w ofierze, zesłane na wygnanie wieczności powietrza chytrze unoszącego się z dołu do góry, by móc niepostrzeżenie uciec gdzieś przed siebie, małym, zakurzonym lufcikiem, poza obręb czterech ścian smętnej krakowskiej kawalerki koloru kawy z mlekiem.
Siedzieliśmy więc tak, złożeni z nas, kompletnie wyzuci z myśli naszych, najszybciej siedzący jak tylko potrafiliśmy, by zdążyć na te nasze autobusy, na te nasze tramwaje, na te nasze samotne przechadzki przez Kraków i na te nasze wielkie wyprawy przez życie z jedną piosenką na ustach i w uszach.
Gdybyśmy mogli wtedy zmierzyć się z naszymi ciałami, oderwać się od trudów formalnej egzystencji, czyż nie zrobilibyśmy tego? O tak, oderwalibyśmy się od życia, poczynając latać w bezkresie materialnych przypływów czystych energii i egzystencjalnych pojękiwań muzyki świata.
A my? Łączy nas dwoje synergia, do prawdy, do świata, do miłości, do pożądania, do myślenia, do kochania. A teraz czuję, czuję dopiero, że zapadamy gdzieś daleko od siebie, w sen głęboki, realny jak stóp naszych po śniegu dreptanie; w tyle kilometrów oddaleni od siebie, witaliśmy się na dzień dobry, żegnaliśmy na do widzenia. I do tej pory określić, żadne z nas, nie może, czym jesteśmy dla siebie.
Zapadamy się w sobie, nie wracając do Ciemności.
Spaleni żywcem w zielonym padole, odnajdziemy w końcu drogę przez te zafajdane lasy niepowodzeń.
W złotym deszczu , jaki spadnie na nas niebawem z chmur nieba spojrzymy na siebie i zastanowimy się, kim do cholery, dla świata puzzli jesteśmy w tej całej bezsensownie nonszalanckiej gadaninie Cienia.
Czujemy, że żyjemy. Nasze myśli wracają do nas z dymem, przebywszy i okrążywszy cały świata cel. Mamy to na naszych kolanach- sens istnienia. Głaszczemy go delikatnie, nie przypuszczając nawet, jaki skarb dzierżymy w swych dłoniach.
To skarb narodów naszego, wspólnie budowanego z epizdowów puzzli Świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz