sobota, 28 stycznia 2012

Herbata.

   



    



     Konwergencja herbaty, z którą ta niedużych rozmiarów kobieta miała ostatnio do czynienia wpłynęła niezwykle zaraźliwie na pole rozwoju kawy w zachodniej części Półwyspu Valdes. W zasadzie, zadział tu mechanizm, szerzej znany, jako efekt motyla, podczas którego przy porannej misce płatków owsianych ruch wskazówek zegara wiszącego na ścianie, który pokazuje ci za ile minut będziesz spóźniony do pracy, zmieni swoje położenie względem wysoce niemoralnej czasoprzestrzeni życia, i ze zmieniającą się energią, kinetyczną, oraz każdą inną, zaprowadzi olbrzymie zmiany gdzieś po drugiej stronie globu. I wszystko przez tę niemożność przyjścia do roboty o czasie, można by rzec. Ale czas przecież to iluzja, zatem o czym tu mówimy?
    Zatem, konwergencja herbaty, cokolwiek to tak na prawdę znaczy, nie namieszała zbytnio w jej życiu, ale z kolei w jego życiu, tak zresztą jak w części Półwyspu Valdes, zmieniła wiele. Nagle stał się jakiś taki nieswój, osowiały, z wieczną pętlą na szyi, która zdawała się mu zaciskać z każdym ruchem jego drobnego, męskiego ciała. Coś było z tą zmianą na rzeczy, bo chociaż jeszcze nie destrukcyjna, lecz w sposób destruktywny zaczynała i ona wpływać na bieg historii, powracając, niczym bumerang, na ciepłe wody czarnej, jak smoła herbaty, z początku tej opowieści.
    Niegdyś dumny, jak paw, z piętrzącym się stosem wspaniałych piór, zamykał się w klasyce doktrynalnie ujmowanych tęsknot i pożądań. Odkąd pióra gdzieś opadły, te swojskie pożądania i tęsknoty także jakoś i w niej się ulotniły. Nie znikły, lecz przykryło je coś na kształt mgły, obłej i niedookreślonej, srebrzystej materii; zupełnie jakby opary z herbaty przesłoniły jej pole percepcji odbioru tych bodźców, które jeszcze ten drobny mężczyzna do niej wysyłał.
    Konkludując, czy ja też muszę uważać na herbatę?

piątek, 13 stycznia 2012

opowieści z Poszarpanej Marynarki.

   
    Poszliśmy do knajpy, wiesz, takiej zupełnie nie takiej. Ciemna, w środku pełno obskurnych typów, co za jedno niefortunne spojrzenie zajebią ci koksa pod okiem; przy tym na ścianach z grubsza królowały jakieś pseudo postradzieckie plakaty a między kieliszkami panowała atmosfera starej, radzieckiej powieści.
    Było nas kilku. Urwaliśmy się po robocie na tych naszych mostach, do których zostaliśmy wyznaczeni przez Waldka. Dobry gość z niego, jakby się patrzeć, bo chociaż siedział w pace więcej razy niż napierdolił sobie tatuaży na ręce, to był świetnym ojcem. Miał dwóch synów - Filipa i Olka. Obaj jeszcze szczeniaki, ale wiedzą, co to odpowiedzialność i dobra droga w życiu, tzn. ta bez pudła w CV, ma się rozumieć.
    Waldka poznaliśmy przypadkiem, kiedy sami wpadliśmy w bekę, kiedy zajebaliśmy kilka starych okiem sprzed hurtowni. Pech chciał, że nie zauważyliśmy psów, kręcących się tuż za rogiem. Wpadliśmy wprost na ich smycze. I chuj. Rozprawka, sędzina w podstarzałym wieku, absolutne fakty, że dekadę temu zostaliśmy spisani za wandalizm w miejscu publicznym. No i dali nam prace społeczne, grzywny, psia mać, na co to komu. Nigdy tego nie zrozumiem.
    Szliśmy sobie tą nasza mostową ekipą przez Kraków, na ustach mając cholernie sprośne pioseneczki. Upajaliśmy się chłodem tego dnia, bo był zajebisty. Skończyliśmy te pierdolone roboty, byliśmy czyści i wolni. I z tej okazji właśnie poszliśmy się zeszmacić. Człowiek w końcu nie może być czysty zbyt długo. A w naszej naturze było zapierdolić sobie parę kielonków czystej, i może zaliczyć jakaś cipkę w kiblu. A przynajmniej chłopakom tak się marzyło.
    W okolicach Plantów staliśmy się ożywieni po cichu, żeby nie było, kurwa mać, znowu, że psy nam wyskoczą i  zgarną, za chuj wie co, ale że publiczne. Po cichu zatem weszliśmy także do naszego miejsca schadzek, Poszarpanej Marynarki.
    Gęsty dym papierosowy o intensywnej pleśniowej barwie w połączeniu z gryzącym w gardło zapachem tytoniu. Byliśmy w domu. Taka była właśnie Poszarpana. Nasza. I taką właśnie powinniście ją zapamiętać, kurwa mać. Żadne tam opisiki nie oddadzą atmosfery tego miejsca i tego, jak bardzo się tam czuliśmy. A czuliśmy się bardzo. I tak, jak za każdym razem, zajęliśmy swoje miejsce. Wielki i ciężki, drewniany stół w rogu po prawej stronie stał się kawałkiem swojskiego świata. Usadziłem dupę po środku stołu, pod ścianą. Lubię widzieć wszystkich kiedy do nich mówię. Zwłaszcza, że dziś miałem coś do powiedzenia. Po mojej lewej usiadł Petru, spoko gość, choć zawsze miałem wrażenie, że jest lekko przyczajony, głównie na punkcie własnej niepewności, no ale, był lojalny, więc się trzymał. Obok niego był Lekarz. Miał prawie czterdziechę na karku, żonę i dwójkę dzieci, ale wciąż lubił rypać młode cipy gdzie popadnie, w sumie najczęściej w swoim domowym gabinecie, który otworzył 5 lat temu. Dobry był, żona nigdy nic nie wiedziała. A jeśli wiedziała, to przynajmniej siedziała cicho. Następny nasz, to Bruder; spędził 5 lat w Niemczech, robiąc w fabryce jakichś części czegoś tam, w sumie, to nie wiemy dokładnie, zaciągał po niemiecku i lubił nakurwiać piwo na piwem. Na naszej rozprawie bajerzył sędzinę. Na przeciwko mnie przysiadł się Michał. Bez ksywy, nigdy ich nie uznawał. Znam go od podstawówki. Jego ojciec zlał go za to, że Jaruzelski ogłosił stan wojenny. A potem zapierdoliło go ZOMO, bo stawiał opór przy oddaniu butelki wódki. Ot tak, taka historia. Po prawej był Zbychu, stary pedofil. Kurwa, miał 55 lat, całe 6 więcej ode mnie, a wciąż nagabywał dwunastki. Chuj, dorobi się kiedyś zawiasów, albo dożywocia, ale i tak dobrze mu życzę. Przy Zbychu był Mietek. Mietek, człowiek złota rączka, dasz mu zapałki a on z nich zrobi tory i szybkobieżny pociąg; od czasu do czasu wciągnie kreskę i od razu otwiera mu się klapka. Tak właśnie kiedyś na fazie rozkręcił i skręcił starego Fiata 126. No i ostatni, Kebab, bo robił to tureckie gówno przez 10 lat, olał naukę i żonę, pieprząc się ze starszą Turczynką, w sumie to była jego szefowa. Do dzisiaj nieogarnięty w tych sprawach, we wszystkich innych ma poukładane; zna dobrych dealerów i negocjuje dobre ceny.Tyle o nich, bo icóż więcej? Banda facetów z kutasami, którzy nigdy nie mieli dość.
    Kiedy wszyscy rozsiedli dupy i zaczęli sączyć swoje piwka zdecydowałem, że powiem coś, o czym wiedziałem od wczoraj:
- Te, Angol ma kłopoty. Właściwie, Angol jest już skończony. - stwierdziłem szybko, i stanowczo. Krótka cisza, po czym Lekarz wytrzeszczył oczy, i głośno się zaśmiał:
- Jak to? Wyjebali go wreszcie z bananów, kaban jebany, haha!
- Nie Lekarz. - skwitowałem - Dzwonił do mnie wczoraj rano jakiś jego kumpel z roboty. Wpierdolił się w jakieś gówno. Pobił się z typem, ten poszedł na psy, zeznał, psy przetrzepały teren, znalazły w krzakach nóż. Powiedzieli, że to z miejsca pobicia. Angol teraz siedzi. Od dwóch miesięcy, nikt nie wiedział. Kurwa, pedał, dopiero teraz się dowiaduję! Wy też. Nie wiem, kurwa, co robić.
- Kris, ty stary chuju, nie pierdol! - zaryczał Petru, miał dzisiaj przepalone oczy.
- Nie pierdole nierobie, Angol siedzi, kutas.- wycedziłem. Angol był z nami w ekipie. Nie brał udziału w sprawie, nie dostał do robienia mostów. W tym samym czasie, kiedy nas złapali, on, młodziach, miał w końcu 27 lat, siedział w autokarze i wiózł dupę zarobić parę funtów do Anglii. Farciarz, mówiliśmy. A teraz te kutasy angielskie chcą go wrobić w chuj wie co. Paranoja.
- Kris, przecież co mu zrobią? Mają dowody? O chuj im chodzi? Angol nikogo tym nożem nie zadźgał, za mądry był na to - zaczął Zbychu - Ja, to już prędzej, ale ten szczeniak!? Jebać ich kurwa, napijmy się panowie. Mieliśmy świętować, nie, więc, zrobmy to, psia. Angolem zajmiemy się jutro. Na trzeźwo, czy coś koło tego. 
- Racja - dołączył Mietek - jutro podzwonię w parę miejsc, zobaczymy, co możemy. Przecież go nie zostawimy ani nic. To jeden z nas, chuj z tym, że spierdolił za morze. Polać - krzyknął do barmanki.
     Butelka za butelką. Wychlaliśmy też kolejkę za Angola, a potem następną i następną. I jakoś wieczór zleciał. Lekarz nawet poderwał jakaś dupę przy barze. Zrobiła mu loda w kiblu i wrócił do nas zadowolony, stawiając nam wszystkim wódkę. Z naprzeciwka patrzyła na nasze poczynania Caryca Kasia, z lubieżnego portretu z gołymi cyckami. Lubiłem tę sukę. Dokładnie. Wredna, ale cycki miała konkretne. W sam raz na czas, kiedy piłem i mgliście robiło się w głowie.
   Dym papierosowy rozsiadł nam się w płucach, porozpierdalaliśmy koło północy kilka krzeseł, przez przypadek, przecież, jak zawsze, a trzy godziny później, pijani jak bela, zataczający się od jednego końca sali do drugiego, zaczęliśmy wychodzić. Każdy w swoim kierunku. W końcu i za mną, zamknęły się drzwi Marynarki.
    Była dokładnie taka, jak my, jej goście, zajebiście Poszarpana.

czwartek, 12 stycznia 2012

'Otwieram butelkę i puszczam stare klasyki...'

   
 


  Oczekiwania wobec drugiego  człowieka to wielka bitwa o wolność własną i wolność pojmowaną zewnętrznie. Skąd brać na to siłę? Nie mamy pojęcia, więc codziennie setki tysięcy z nas zmaga się z własnymi duszami, czy też innymi podmiotami, w zależności w co wy tam wierzycie; zmagacie się z tym, by być w czyichś oczach i by ktoś również, inny, był w waszych kimś.  
    I ciągle przy tych zmaganiach zapominamy, że przypuszczenie to dowódca wszystkich porażek. Usłyszałam przedwczoraj, że miłość to zło, zło najgorsze ze wszystkich, bo w sposób, poniekąd absolutny, narcystyczny w swej naturze, dokonuje za pomocą nas, swych marionetek, wyboru. Nie kochamy wszystkiego i wszystkich. Miłość, czymkolwiek jest, wybiera za nas – jeden obiekt, ten jeden jedyny, który kochamy ponad wszystko. Dlatego właśnie jest zła, gdyż skazuje nas na tragiczne pustkowie tego, co się w nas, lub też poza nami, dokonało- wybór nie wszystkiego, lecz tego właśnie. Nie wiem właściwie, jak mam się do tego ustosunkować. Może kiedy będę kochać kiedyś taką miłością, to odpowiem na to pytanie; dopóki nie czuje jej gdzieś w środku, whatever, fuck it, nazwijcie mnie miłostkowym socjopatą. A na moralnego kaca przytulę się do poduszki, mając w dupie cały świat.
    ‘Na kacu nic nie jest zbyt skomplikowane’, zatem pomyślcie sami.  A Žižek być może miał w tym rację, tu muszę mu ją przyznać, nikt już nie robi rzeczy po prostu, zawsze jest jakiś powód. Zatem ja nie kocham, nie dlatego, że po prostu nie kocham, ale dlatego, że jest ku temu jakiś cholerny powód; powód, który jednocześnie skutecznie odgradza mnie od tego, co nazywamy kochaniem. I można to nałożyć dalej, na wszystko, niczym membranę, lekko dudniącą od dźwięków z wewnątrz. Dajmy na to Al-Kaidę, nie robią zamachów, bo je robią, robią je, bo walczą o coś, co w ich przekonaniu sprawi, że osiągając swe cele, dokonają czegoś, co przeniesie ich na karty historii. Jednym słowem, idąc znowu za Žižekiem, dystansują się. Nawet, jak sam mówił, nie powiem kocham Cię, lecz jakby to ujął poeta, kocham Cię.
    A dekonstruując te formy, sama nie wiem co chce osiągnąć; zrozumieć, poszerzyć horyzonty, cokolwiek przecież, bo i tak sama się w tym samojaujarzmieniu dystansuję: do siebie, do tych myśli, do bloga, do was, jeśli ktokolwiek to czyta (znowu dystans, bo przecież wiem, że ktoś czyta). A co jeśli odgrodzę się murem świadomie? Co wtedy? Jakby to wtedy interpretować? A może właśnie nie interpretować? I kolejne koło, tym razem freudowskie, bo skoro powstało, to musi i będzie interpretowane, i znowu będzie interptetowane, właśnie dlatego, ze zostało stworzone. Fuck it, przecież ja przejawia się w moim działaniu. Nie dokonując interpretacji, świadomie określam się poprzez brak oddziaływania na samą siebie, ale zaraz, zaraz, czy brak działania nie jest w zupełności… także działaniem? Konkretnie, zaniechaniem.
    A że nie chcąc być oskalpowana za zbyt skomplikowane kminy, w których prawdopodobnie i ja sama się gubię (dystans, moi drodzy, dystans), pewnie powinnam zmienić temat. Dookoła wszyscy pieprzą coś o sesji, a ja, skoro ta notka jest taka subiektywna, ja znowu za Žižekiem, powiem: że szkodzi mi brak nauczania przed egzaminem, ale przynajmniej to, co mi szkodzi będzie także moim antidotum. Za uśmiech sto razy wolę kupować dla was choć odrobinę szczęścia. Bo poza tą notką, wcale o sobie nie myślę, dystansując się do samej siebie. Może tylko jedno, chcę tylko wiatru we włosach na słonecznym brzegu Wisły, spokojnej soboty spędzonej ze stopami wetkniętymi prosto w wodę gdzieś na wysokości Salwatora.

środa, 11 stycznia 2012

‘Albo się zgadzasz z ideologią, albo milcząco idziesz w jej ogonie, w duchu mając cichy sprzeciw.’

‘Albo się zgadzasz z ideologią, albo milcząco idziesz w jej ogonie, w duchu mając cichy sprzeciw.’
O Niemcach, Rosjanach, okupacji i ludzkiej wrażliwości – wywiad z CS,  zwykłym obserwatorem rzeczywistości.
Rozmawiała Darla Dashwood.

- Jak widzisz Niemców, w tej chwili?
- Normalnie. To co było kiedyś to nie liczy się teraz.
- Zatem nie postrzegasz ich, jako wroga?
- Noo.. obecnych nie.
- A tamtych?
- A tamtych to raczej tak. Ci, co jeszcze żyją i którzy nie byli przymuszani, tylko z własnej woli na wojnę szli , to raczej ich bym miło nie wspominała.
- Mieli wybór?
- Oczywiście, że mieli.
 - Dlaczego tak wybrali?
- Bo się bali, bo to jest w naturze ludzkiej, gdzie leży strach. Bo mieli do wyboru, albo śmierć albo iść na wojnę.
- Czy Twoja rodzina postrzega Niemców w ten sam sposób?
- Zabawne, moi rodzice na ten przykład bardziej woleli Niemców z czasów okupacji, jak Ruskich. Byli lepiej nastawieni i lepsi niż Rosjanie. Nie kradli, dawali im jeść. Jak rodzice się pobrali w czterdziestym czwartym to udostępnili im pokój, bo tak to przecież młode małżeństwo sypiało w stodole. Gotowali na wojskowej kuchni polowej, co była zrobiona przed domem. I moi rodzice też z niej mogli korzystać.
- A Rosjanie?
-  A Ruscy to chcieli moją mamę zgwałcić! Rodzice byli wysiedleni za Wisłę jak był zdobywany przyczółek sandomierski. Z jednej strony ci mieszkańcy na drugą stronę rzeki byli przerzucani, i tam, jak już Ruscy weszli to no, niewiele brakowało…  I mamie potem, jakiś Lejtnant ruski powiedział, że po wojnie, jak tu zostaną to Polaków czekają ciężkie czasy.  I dobrze to powiedział. Tak przecież było.
- Niemcy nie kradli, a Rosjanie?
- No, prąd założyli nam na wsi już w 1937roku. Ruscy jak weszli to powyrywali kable, pokradli w domu garnki, zegarki, łyżki, widelce; co było, to wszystko za pazuchę schowali.
- Można zatem mówić o uprzejmości Niemców?
- Trudno to stwierdzić w okresie wojny, ale zawsze mi się wydawało, że są bardziej inteligentni, że nie brakuje im oleju w głowach.
- A jak, Twoim zdaniem, za kilka lat będzie się postrzegać Niemców?
- Pamięć o wojnie z pewnością pozostanie w ludziach, ale nieustanne życie ze znamionami przeszłości to raczej nie ma sensu. Człowiek powinien patrzeć w przyszłość a nie w to, co było kiedyś.
- Pojechałabyś chętnie z Niemcem do Auschwitz?
- Oczywiście. I choć mam już 62 lata to w Auschwitz nigdy nie byłam. Ja byłabym pewnie przerażona widokiem tego wszystkiego, nie wiem jak niemiecki towarzysz. Sądzę, że to nie kwestia poglądów, lecz zwykłej ludzkiej wrażliwości na ból i cierpienie, na zwykłe wspomnienie tych, którzy dożyli w obozie swych ostatnich chwil.
- Pamiętasz opowieści swoich dziadków na temat Niemców?
- Ich nastawienie trzeba zrozumieć, przecież była wojna. Oni nie byli pochlebcami Niemców. Co do rodziców jeszcze, to zajęli im dom, wygonili z domu do stodoły spać, ale przykrych wspomnień mimo to, moi rodzice nie mieli; zresztą potem Niemcy się zreflektowali tym pokojem w domu. Ale mojego ojca brat miał dziewczynę, Żydówkę. I na jego oczach mu ją zabili. Od tego czasu zaczął mieć pewne problemy z psychiką. Miał wtedy może z 17 lat. Do tego doszło jeszcze inne wydarzenie. Wujek walczył potem w Batalionach Chłopskich, przeżył cały ten kocioł walk z Niemcami, znowuż brał on udział po wojnie w dzieleniu ziemi, czyli w tej reformie rolnej.  Psychika mu siadła, miał jakieś dziwne napady co parę lat, we wszystkich widział Żydów- w swoich braciach, w  sąsiadach. Podobno zdarzyło mu się łapać za nóż, by ich zabić, ale nie wiem na ile było to prawdą. Tylko w mojej mamie nie widział jakoś Żydówki.  Skończył w szpitalu, terapia, leki; wyszedł z tego, skończył dwa fakultety i jakoś żył. Nie rozumiem tylko dlaczego chciał atakować Żydów…
- To będzie niefortunny przykład, ale w młodości Hitler również miał dziewczynę Żydówkę. Zerwała z nim. A co było potem, wszyscy wiemy.
- No tak, ale to nic nie wyjaśnia. Otwiera się tylko kolejne pytania, wiele bez odpowiedzi.
- Syndrom odwróconych? Dlaczego ona zginęła, a nie inni Żydzi. Ona miała przecież przeżyć. Nie przeżyła. Zatem tych, którym się udało należało ukarać.
- Hmm… dziękuję. Muszę się nad tym potem głębiej zastanowić.
- Czy istnieje stereotyp Niemca?
- Porządny, pracowity, komunikatywny, ale zupełnie bez poczucia humoru. Aha, i lubiący i pijący piwo!
- To stereotyp międzynarodowy. Jaki jest polski?
- Taki sam chyba. Niemcy lubią porządek i ład, są pracowici i lubią jak inni pracują, nic nie powinno się według nich marnować.
- Nie marnowali także niczego w obozach. Wszystkie rzeczy miały swoje przeznaczenie, to po palonych sprzedawano, to rozdawano, z tamtego robiono mydło.
- Wychodzi tutaj ich charakter, w jakiś sposób. Ordnung ist ordnung, nieprawdaż?
- Być może. A jak kształtowała się Twoja opinia o Niemcach?
- Oprócz mniejszej dawki doświadczeń moich rodziców, to przede wszystkim Radio Wolna Europa miało na mnie największy wpływ. Słuchałam tego jak szalona od małego dzieciaka. Słuchali rodzice, słuchałam i ja, razem z nimi.
- Miałaś wtedy poczucie wolności?
- Nie. Całe zło wynikało z okupacji radzieckiej, w Polsce przynajmniej. Wszystko było przedkładane na Ruskich, mało na Niemców. Poczdam, Jałta, i inne układy, wszystkie zmanipulowane przez Stalina i Rosjan.
- A co ze związkiem Hitler - naród niemiecki?
 - On to tylko pociągnął ludzi za sobą. Lata 30, to był okres kryzysu.  Poprzez nakłady na zbrojenia i infrastrukturę stworzył im miejsca pracy; no i za to, lud poszedł za nim. Większość poszła, bo chciała, ale część dołączyła ze strachu. Bali się, co z nimi zrobią za nieposłuszeństwo. Zawsze tak jest. Albo się zgadzasz z ideologią, albo milcząco idziesz w jej ogonie, w duchu mając cichy sprzeciw.
- Znowu mamy kryzys finansowy, znowu światowy, był także gazowy na linii Niemcy-Polska-Rosja. Czujesz jakieś zagrożenie geopolityczne?
- Ze strony Niemców nie, wcale, ale nad Rosjanami trzeba się zastanawiać o co im tym razem chodzi. Kwestie gazu to teraz ich, prawdopodobnie, jedyna karta przetargowa. Myślę, że Rosjanie są mściwym narodem, a zwłaszcza Ci, co wepchali się na stołki władzy. Zwykli ludzie są raczej dobrzy, w końcu też mają słowiańskie dusze. Tam, jak mi się wydaje, władza cię bardzo zmienia, stajesz się nieugięty i absolutny, byleby wszystko było w twojej garści.  U Niemców tak nie ma. Może dlatego rządy Niemieckie obecnie są bardziej przyjazne.
- Ty i Twój mąż oboje pracowaliście u Niemców?
- Tak, tzn. robiliśmy w STARZE w Starachowicach, a potem STARA przejął MAN. I pracowaliśmy z Niemcami. Męża nawet wysłali do Monachium, żeby go dokształcić. Był dobrze traktowany. To było trochę na wzór tych szkolnych wymian. Pojedziemy, nauczymy się czegoś, ale także pozwiedzamy.  Poznał wielu Niemców, nawet do dzisiaj podsyła im jakieś książki o Polsce, bo są jej ciekawi. Mój Zbyszek był zachwycony, on uwielbia niemiecki i zawsze się ze mną wykłóca, że choć ma ponad 60 lat to zrobi kiedyś dyplom z niemieckiego.
- Twoja młodsza córka była na wymianie polsko niemieckiej. Zaprosili ją dwa razy. Dopiero za drugim się zgodziła. Jak sądzisz, dlaczego nie wyraziła zgody od razu? Ma w sobie tą niechęć?
-  To nie była kwestia niechęci, absolutnie nie. Ona nie znała wtedy języka, bała się, że się nie dogada, a chciała się dogadywać. W końcu pojechała, nawet i bez języka, i przywiozła wspaniałe wspomnienia. Widać w niej to inne, nowe, wolne pokolenie. To wspaniałe patrzeć na dziecko, które wychowuje się w wolnym kraju, i do tego patrzysz jak się rozwija. Ona nie uznaje stereotypów, zawsze mnie poprawia, kiedy coś palnę, pilnuje, by w naszym domu panowała tolerancja i wzajemny szacunek do innych kultur czy narodów. Jeśli taka rośnie z nią przyszłość, to zazdroszczę tym, co będą z niej korzystać.

wtorek, 10 stycznia 2012

Księżyc patrzy ci na ręce. Obejmij mnie.


Zapisywałam kartki błękitnego papieru, będąc na zewnątrz. Nieśmiało patrzące, piwne oczy raz po raz zamykane były przez deszcz. Chłód nocy wlewał się do duszy, kiedy czekałam na ciepło bijące gdzieś z wnętrza ciebie, będącego nieopodal. Polubiłam to, czy polubiłeś mnie dręczyć? Co zrobić, gdy atrament zaczyna się rozmywać a dopiero co napisane słowa zaczynają blednąć w srogim blasku wszystkowiedzącego księżyca. Masz ramiona ze stali, ciepłe jak słońce, ale nauczyłeś się mnie dręczyć, nauczyłeś się obiecywać wzrokiem całe zło tego świata. Księżyc patrzy ci na ręce. Obejmij mnie. Tyle w zupełności wystarczy. Jesteśmy złamani i niech to stanie się naszą prawdą. Chcemy być tylko sobą.
Pamięć podpowiada, że historia zatoczy kolejne koło, iskrzy się, spalając kolejne mosty pragnień.Oddychałeś z wolna, a ja nie mogąc cię obudzić, oddychałam obok, w trochę innym rytmie, więc niech wszystkie zamki z piasku się rozsypią, gdy choć raz pomyślę, by się w tobie spalić. Ale będę czekać, czekać na dla mnie skomponowany wolny taniec przeznaczenia, by jakoś móc zasnąć kolejnego dnia...
Za oknem pada deszcz, minęło sto milionów lat podczas obrotów ziemi w ułamkach ostatnich sekund.Coś się zmieniło, kiedy ciemna chmura przesłoniła nagle posrebrzaną tarczę księżyca. Mogłeś mieć to wszystko, bo było na wyciągnięcie rzęsy; uciekliśmy zatem, oboje, opowiadając sobie dowcipy o kaczorkach i myszkach. Jak mogłeś tak wprost, bez słów, a jednak bez zakończenia, zupełnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Bo nic przecież się nie wydarzyło.
Deszcz pada za oknem, jak zwykle przed siebie, jak zawsze z góry do dołu, a ja, zmywam naczynia po porannej jajecznicy.
Czas mi wciąż ucieka...

wtorek, 3 stycznia 2012

[odpychające się, niczym magnes.]

   




    Kiedyś byliśmy sobie tacy... a potem przestaliśmy być. Nie mieliśmy pojęcia, jak to się stało i jakie skutki w nas wyzwoliło.  Potem, każdej soboty siadaliśmy nad Wisłą, by trzymać się za ręce na naszym ulubionym zakręcie obok Hotelu Forum. Patrzyliśmy się na dostojne łabędzie zanurzające swoje ciepłe, mocne dzioby w chłodnej wodzie rzeki. Zerkaliśmy co jakiś czas na swoje ramiona, dźwięcznie odpychające się, niczym magnes.
    Teraz uśmiecham się, gdy to wspominam, bo marzenie, które śniłeś dla mnie uwolniło mnie od wszelkich trosk. Nie możesz już go spełnić. Sam wybrałeś swój los. Teraz, siedzisz nad inną rzeką z inną osobą, i to na jej ramiona patrzysz.
    A ja tymczasem swoimi oczami śrubuję świat, oglądam go z każdej strony i staram się stawiać stopę raz po raz, idąc pośród parku na Podgórzu. Pamiętam to, wyglądałeś trochę jak ja, na tle tych wszystkich liści; ale ja mój drogi przybyszu z dawnych czasów, ja wyglądam na ich tle znacznie lepiej. Zabieraj się więc z tej jesiennej powierzchni i idź swoją drogą, tak jak ja już dawno kroczę swoją.
    I więcej, chcemy dla siebie więcej. Zdecydowanie, niż te całe połacie szczęścia, które kumulują się w naszych oczach, patrzących na siebie nieśmiało, od tak, z daleka.