poniedziałek, 30 lipca 2012

Wracasz sobie na lajcie, w piękną, krakowską noc.

  







Właściwie to uwielbiam ten nasz cały pijany i przećpany Kraków.
    Wracasz sobie na lajcie, w piękną, krakowską noc. Nogi cieszą się na widok bruku pod stopami a zaciesz na twarzy, wytworzony pod wpływem krakowskiego powietrza sprawia, że lepiej się idzie przed siebie. Zawsze spoko są wypady na Kazimierz, po zapiekankę, gdy boli gardło. Ustawiasz się, i znasz trik, bo turystą już od siedemnastu lat nie jesteś, że poganiasz tych wszystkich papierowych ludzików stłoczonych w niewiedzy pod okienkiem, by zamawiali szybciej, by to by tamto, albo coś tam, bo ci się, człowieki, spieszy. Jakie to piękne, że gość z gitarą ustawia się tuż obok, by przygrywać głodnym melodyjki, by oni, w swym jednostkowym  geście, żachnęli się na 2 złote do jego futerału. Ktoś podchodzi do gościa, dycha brachu między palce, zagraj mi tu coś z imieniem, dajmy na to - Dagmara, w tle. Podszedł zatem gość bliżej, wziął gitarę do ręki, zaczął grać i wyszły mu na twarzy wszystkie żyły, ukrywając na chwilę zapity do czerwoności nos. Nagle babka z sąsiedniej 'budki' krzyczy : królewska z czosnkowym! KRÓLEWSKA Z CZOSNKOWYM! Leci laska w białych gaciach i żółtych włosach, by po chwili zatopić swe pofałdowane zęby w ciepłym cieście. I gitara gra dla wszystkich w tle, a zamawiający piosenkę wykrzywia usta, by wyznać tamtej, Jak-Jej-Tam-Dagmarze, że jest laską jego życia, o tu, pod tym krakowskim niebem, na Kazimierzu, przy akompaniamencie kruszonych zębami zapiekanek.
     I kiedy się tak rozejrzeć po tym, co dzieje się dookoła, dojdziesz w końcu do wniosku, że chcesz tu być. Tu, albo ostatecznie w Jazz Rocku, gdzie puszczają najlepiej, jak potrafią wszystko to, co ci się podoba i dodatkowo można się dziwnie pokiwać na parkiecie, kiedy wszyscy patrzą, udając, że ich to nie obchodzi.
     Albo, gdy idziesz na spacer, po prostu, przed siebie, gdziekolwiek cie nogi poniosą, przy migającej w oddali pełni Księżyca, najlepiej z dubstepowym Vivaldim na uszach, wypełniającym do samego końca twój umysł. Wszystko jest, jak zawsze, tutaj, w tym mieście. Żyjesz w tym swoim przedziwnym tempie, i raz na jakiś czas, ktoś spoza tej Galaktyki Przeżyć przypomni ci, że gdzie indziej żyje się zupełnie inaczej. Przecierasz zatem oczy, jak to, niemożliwe przecież, no co ty, stary!, a potem przychodzi ten moment, kiedy sobie przypominasz...
     jak wtedy, gdy tam dzisiaj siedziałam, jak byliśmy tam, jakoś tak, wszyscy, razem. Przypomniało mi się, jak siedziałam nad Wisłą z ostrym zapachem wody, przebranej za ocean, mając jego krew na ustach. Przypomniał mi się zapach bzu, kiedy wracałam ostatnio z Zakrzówka i zachód słońca, na jaki razem patrzyliśmy dawniej, z jednej z tamtejszych skał. Ale w klubie ktoś pachniał Twoim i Tamtym zapachem. Ktoś się bił aż do utraty tchu. Potem ktoś rozwalił stół o szklankę ze wspomnieniami; i wreszcie zabrakło leżących pod moimi drzwiami czerwonych róż. Na wieży już dawno przestał człowiek wygrywać hymn tak dobrze nam wszystkim znany. Przyszedł poranek o bladym świcie i delikatnie kiełkującym od niechcenia dniu.
     I dobrze. Bo Kraków jest najlepszy właśnie o poranku, kiedy wszyscy budzimy się do nowego życia.

wtorek, 3 lipca 2012

Goodbye kiss.

 
    Gdyby to był inny świat. Kiedy go poznała, od razu wiedziała. To jest to. I od razu wiedziała, że za chwilę zniknie. Więc... gdyby to był inny świat, to Darla byłaby z nim, bo przecież wszystkie znaki o tym mówiły. A teraz, pozostało tylko uwierzyć w to, że on był i istniał. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - pozostało po nich tylko kilka zdjęć. Zdjęć, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. A reszta, reszta pozostanie tylko w jej głowie.
    Gdyby to był inny świat... ale nie jest.
    Zaczęła się burza. Znowu. Darla wyszła na zewnątrz. Nie mogła usiedzieć w domu. Wciąż unosił się w nim zapach jego skóry a poduszka nadal odznaczała się w miejscu, gdzie była przymocowana przez całą noc do jego twarzy. Być może na ziemię upadł kawałek jego skóry a w łazience został kawałek zarostu. Wszędzie głosy, odbijające się od ścian 'był tu'. A pośród piorunów i kapiącego na jej twarz zimnego deszczu, czuła, że może iść do przodu. Stawiała stanowczo kolejne kroki na mokrym bruku. Parła do przodu, ale pamiętała, co wydarzyło się między nimi. A zapach deszczu był najlepszą nagrodą.
    Oni też spacerowali nocą, w deszczu. Zabawne, on go nie lubił. Wkurzał się za każdym razem, gdy padało. Śmiała się z niego, przecież pochodził z miejsca, w którym wiecznie pada! A potem całował ją w czoło, mówiąc, że jest wariatką, ale za to ją kocha. To chore, mówiła do siebie, że te obrazy wciąż do niej wracają.
    I nagle wielki, gruby piorun przeszył ciemne niebo na wskroś. Świat na ułamek sekundy rozświetlił się w światłach apokaliptycznego zjawiska. Na ten ułamek sekundy świat zatrzasnął się w sobie a wszelkie życie zamarło ponad tą prowizoryczną powłoką ochrony, jaką jest ziemia. W takich chwilach można poczuć, jakie to jest ciężkie - dźwigać na barkach ciężar świata. Albo swój własny, zależy od interpretacji.
Minęła jeden most, potem kolejny aż doszła do miejsca, gdzie kończy się asfaltowa ścieżka a zaczyna brzeg z prawdziwego zdarzenia - mokry, błotnisty, żadnej asekuracji. Zdjęła buty i ujęła je w dłoń. Bosą stopę postawiła na zboczu, potem zrobiła kolejny krok. Szła w ciemnościach gdzieś wprzód siebie. Jedyne co oświetlało jej drogę to raz po raz przeszywające niebo pioruny oraz poświata rzęsistego deszczu, który jakieś pół godziny temu zaczął mocno padać. Czuła, że jest bezpieczna, chociaż nie była tego do końca pewna. A kiedy jej bose stopy zaczęły delikatnie ślizgać się w błocie usiadła pod najbliższym drzewem, zwrócona twarzą do rzeki.Miała gdzieś konwenanse. Kogo to obchodziło, najwyżej znajda ją rano śpiąca i ubłoconą. Nie zamierzała wracać do domu. Tak, spędzi noc w błocie, pod drzewem. Bo, tak!
    Nie powiedziała mu... on miał nigdy się o tym nie dowiedzieć. I nie dowiedział. Bo przecież to nie miało sensu. Dzielił ich cały świat i nic, żadne uczucia nie mogły tego zmienić. A drętwiejące od zimnego deszczu koniuszki palców zdawały się z tym faktem godzić. Jego pocałunki wpoiły jej to, czego tak długo szukała - siebie samej, pewnej tego czym i kim jest. Ze spokojem w sercu i duszy mogła pozwolić mu odejść. Bo tak trzeba było zrobić. Każde musiało pójść w swoją stronę świata, zwykle i po prostu. A tamten pocałunek o wpół do ósmej rano, tamten goodbye kiss, był nim rzeczywiście i nieodwracalnie.