czwartek, 21 października 2010

parowatość.

rzecz ma się o parach.
są wszędzie i opanowują caały świat!
mamy pary w restauracji, mamy pary w autobusie, mamy pary w tramwaju, mamy pary w sklepie, mamy pary wprowadzone w produktach, mamy nawet parę typu "szampon 2w1" , Twix jest para, do jednej sztuki okularów bam! druga para gratis! para w kotle, para z mojego czajnika, w którym właśnie gotuje się woda na herbatę, która też jest parą czasem z cukrem, ale zawsze z cytryną!
wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że ta rzeczona parowatość par, ich symetrycznośc, doskonałość w iluzji parowatości doprowadza mnie do wrzenia.
mówiąc na przykładzie:
On. Ona.
.On. [i]  .Ona.
.On i Ona.
              [On i Ona]
tak....

I. Restauracja
Wchodzę, dajmy na to do chińskiej knajpy. Why? bo cholera lubię tam jeść. Więc wchodzę tam, rozglądam się, znajduję dobry stolik, z lekka na uboczu, pod ścianą. Spokojnie, ale tak, bym mogła wszystkich widzieć. Lubię widzieć. Nieważne.
Kelnerka podchodzi, podaje mi z uśmiechem kartę, którą i tak znam już praktycznie na pamięć, ale mimo to przyjmuje ją z jej kelnerowatych dłoni na swoje, typowo klienckie, z lekkim i przyjaznym "dziękuję". Czytam. Kurczak na ostro.. tak. Zdecydowanie Kurczak na ostro na gorącym półmisku. Żyć nie umierać! Mój Eden na skrawku stołu! Kelnerka podchodzi, zamawiam mój Eden.
Czekam, kiedy nagle otwierają się drzwi mojej ulubionej chińskiej knajpy.
Wchodzą [On i Ona] pełni zapału do podziwiania się w bezustannym i zupełnie nieuzasadnionym podnieceniu. Można by rzec, o ironio! Jeszcze dobrze nie weszli a już jestem na nich wkurzona. Kręcą się bez sensu, przytulają w dziwnych miejscach, głaszczą się po członkach ciała w sposób tak sugestywny, że mogliby po prostu zabrać się za siebie na środku, tu i teraz. Wreszcie zdecydowali, nie ten stolik, to może tamten, kotuś może tu, a może biedroneczko tam? bla bla bla bla bla bla. Siedzą. Miłość z nich spływa tak, że aż mi się na wymioty zbiera. Siedzą, dotykają się, w myślach rozbierają i przechodzą od gry wstępnej do stosunku pełnego. Na ich twarzach wieje nieustannym iluzorycznym przejawem czegoś, co ja nazywam iluzją złudzenia. Oboje się łudzą- [On], że ona mu szybko da, a [Ona], że On zostanie z nia na wieki.
Dostaje swojego kurczaka. I niestety, mój eden dzięki tej ćwirkająco-gruchającej parce staje się już tylko Utopią Kurczaka, nędzną podróbką ostrego kurczaka na gorącym półmisku.
Mam dosyć. Wzywam spojrzeniem kelnerkę, która podchodząc w kelnerowaty sposób przeczuwa kłopoty. Przepraszam ją i prosze o zapakowanie na wynos.
Nie mogę znieść widoku par o charakterze ćwierkająco-gruchającej iluzji miłości.
Wychodzę.

II. część miała być o autobusie.
III. o sklepie
a IV. o parowatości szamponu 2w1.

niestety. nie chce mi się ciągnąć dalej historii, która nie mając głębszego sensu, jest tylko kolejnym przejawem tego, czym i tak nigdy miała nie być.

Dobranoc.

wtorek, 19 października 2010

W moich oczach widział Inność.

'just a Stranger in a Strange Land'
 z Notatek z Miasta Krakowa

29 kwietnia 2010r.

Stałam tam. Po prostu tam stałam. Otoczona morzem ludzi pośrodku ciemności wieczora. Stałam tam. Przystanek koło Galerii Krakowskiej zdawał się być wysepką, małą wysepką, na terenie której nic nie trwa wiecznie.
Ludzie. Ludzie dookoła. Nikt się nie zna, nikt nie ma zamiaru się poznać, chociaż w skrytości serc i umysłów każdy, każdy z nich z osobna- w owej skrytości o tym marzy. A jednak- wszyscy stoją i to stoją nieruchomo, wodząc oczami po innych. Każdy jest tu gapiem. Każdy gapi się na każdego, wszyscy się obserwują. I nie ma, nie ma takiej osoby, która by po prostu nie gapiła się na inną osobę. Jesteśmy i robimy to samo. A jednak…

 
Każdy z tych ludzi na coś czeka. Na początek lub na koniec. Tramwaj, autobus, mąż, żona, chłopak, dziewczyna, kolega, koleżanka, wiadomość, telefon, informacja, czas, całus, pocałunek, uścisk dłoni, warknięcie, szczeknięcie zamka w drzwiach, znajomy odgłos łap sunących radośnie po podłodze…

 
Czas.

 
Każdy z tych ludzi na coś czeka. Każdy z tych ludzi obserwuje innych. Każdy z tych ludzi robi dokładnie to samo, co robią inni.

 
Więc jak to się dzieje, że nikt się nie dostrzega? Jak to się dzieje, że nikt z nich się nie widzi?

 
Odpowiedź na to pytanie pojawiła się tuż przed tym, jak pytanie zadałam.

 
Wszyscy są tacy sami.

 
I nic się nie zmienia.

 
Wszyscy jesteśmy tacy sami.

 
...więc stałam tam, stałam tam. Po prostu. Wpatrując się w pustą przestrzeń pomiędzy szyną a betonem. 

 
I wtedy przyszedł on.

 
Obszedł kilka razy sąsiednie przystanki. Wszyscy, wszyscy nagle, niczym zbudzeni z trwającego sto lat letargu-zbudzili się. Zauważyli go.

 
Siwa broda sięgała mu do wymiętej, szarej kamizelki, która, sądząc po stanie sprania, musiała mieć ze dwadzieścia lat. Powłóczył nogami, raz po raz ocierając brudną nogawkę lewej strony spodni o nogawkę od strony prawej. I miał kapelusz. Kapelusz, który był dokładnie tym, kim był on sam - owy jegomość. 

 
Kapelusz był Inny.

 
A Inność jego polegała z grubsza na tym, że nie był taki sam, jak inne kapelusze ludzi na przystanku.

 
Czarny i duży, góralski kapelusz. Z ogromnym orlim piórem wetkniętym w materiał koło ucha, a przepasany dookoła czerwoną wstążką. 

 
Nic na tym przystanku nie mogło być bardziej Inne niż wszystko, niż ten Kapelusz, a co za tym idzie również i jego posiadacz- człowiek.

 
Nie patrzyłam na niego, choć zbliżał się powłócząc nogami w moim kierunku. Obserwowałam tych, którzy obserwowali Jego. Stałam się gapiem. Gapiłam się na ludzkie reakcje- na ustępowanie z drogi, marne próby odwrócenia wzroku od Innego niż oni sami człowieka. A On nadal szedł.

 
I stała się rzecz dziwna. Owy jegomość przystanął tuż obok mnie, tak że czuć mogłam na sobie jego Inność, i że jego Inność powoduje, że z gapia, stałam się obiektem uważnych obserwacji wszystkich tych, którzy byli zwykłymi ludźmi, stojącymi dookoła.  I wtedy, wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałam- Inny człowiek na mnie spojrzał.

 
 I widać było wyraźnie- zauważył mnie. Dostrzegł mnie. 

 
Przed kilka sekund nasz wzrok się spotkał a mimowolne ruchy mimiczne twarzy przekazały sobie gest powitania i aprobaty. Dostrzegliśmy się nawzajem. To był ten moment. Moment, który sprawił, że zostałam zauważona, nie przez byle kogo- przez człowieka Innego.  Dlaczego nikt oprócz niego, wcześniej mnie nie zauważył? Dopiero on..on był pierwszy.

 
...to tak, jakby tylko ludzie Inni mogli dostrzegać Inność w innych. 

 
Ów Inny jegomość odszedł, tramwaj linii 7 o zmienionej trasie przyjechał. Powróciliśmy do tych samych czynności- nadszedł koniec czekania, rozpoczął się etap podróży. I w dalszym ciągu wszyscy czekaliśmy na coś: na początek lub koniec. I wszyscy znów się na siebie gapiliśmy. 

 
Z wyjątkiem mnie, która Inność miała już wypisaną na twarzy.

piątek, 15 października 2010

Menele w Galerii, czyli o odczuwaniu rzeczywistości.

'Umrzeć - tego nie robi się kotu'      

I. Codziennie widzę tysiące ludzi na ulicach. Przemykają koło mnie i ja koło nich przemykam. Od czasu do czasu dotykamy się gdzieś przypadkiem- w tramwaju, na drodze, na przystanku. Żadnej wymiany zdań. Jedno spojrzenie podwójnej pary oczu. Nikt tu się nie zna. Nikt nie chcę się poznać.

...just a strangers in the strangeland.

II. Nie to jednak miało być tematem posta, choć po części wiąże się to z ów tematem, jaki zamierzam tu zarysować. Punktem wyjścia jest więc to, że się nie znamy.

III. Stałam w Galerii Krakowskiej czekając na M., która akurat miała w środę wielką ochotę pójść na Długą. Godzina 10. Sms od M. 'spóźnię się-korki'. No ok. Więc stałam, stałam tam i czekałam na nią odliczając kolejne sekundy, które natychmiast z ciężkimi uderzeniami przemieniały się w minuty tnące moją cierpliwość na strzępy. Czas ubarwiała mi muzyka. Moja muzyka, bez której pewnie już dawno byłabym gdzieś leżąc-martwa./ ale to inna historia /
I wtedy zauważyłam wchodzących do GK ludzi.
Ludzi, których ogół społeczeństwa zakwalifikowałby do grupy, tzn. 'meneli'. Weszło ich trzech. Stanęli tuż przy drzwiach, w samym rogu, jakby sami chcieliby być odseparowani od innych ludzi. Nie stali tam nawet 5 minut, gdy dwójka ochroniarzy pracujących w GK pośpiesznie podeszła ku nim.
Zaczęło się.
'Nie możecie tu zostać, musicie wyjść'- przekonywał ochroniarz.
'No ale zimno jest'- odszczekiwał jeden z 'meneli'
I tak w kółko.
My point is.. 'menele' zostali wyrzuceni. Jak ścierwo wyrzucane z ubojni, nie nadające się już do niczego.
Ludzie wyrzucili innych ludzi.
Kiedyś bym sie tym nie przejęła. Zresztą nadal uważam, że 'menele' sami są sobie winni. Nadal uważam, że my, ludzie, bez względu na to kim jesteśmy, mamy życie we własnych rękach i to my o nim decydujemy. Uważam, że to ich wina, że skończyli na ulicy.
Poddali się. Czy w ogóle walczyli?
Zostali wyrzuceni z Galerii.
...a mnie zrobiło się ich żal. Czy nie zasługują na to, by ich nie wyrzucać? To też ludzie. Galeria jest miejscem publicznym Oni też są częścią społeczeństwa. Mają prawo tam być! Nie wyrzucajcie ich!

IV. Czekałam już ponad 15 minut. M. nadal nie było. A ja zdałam sobie sprawę, że chyba zmiękłam, bo odezwało się we mnie współczucie wobec 'meneli' chociaż uważam, że sami są sobie winni.
Chyba przez tę chwilę byłam definicją hipokryzji.
Chyba, nie wiem. Pewnie tak.
A potem zobaczyłam jak menal stoi przy wejści do GK, z drugiej strony, od zewnątrz.
Co robił? Sikał? Nie!
W zasadzie nie sikał, on ordynarnie obszczał mury Galerii. Chyba znalazł dobry sposób na to, by wyrazić swój sprzeciw wobec wyrzucania go.
Tylko tyle, że właśnie wtedy wszystko wróciło do normy.
Znowu wiedziałam dlaczego takich ludzi z miejsc takich jak GK się wyrzuca.
...i nie czułam już żadnego współczucia.

V. Nie znamy tych, których obserwujemy. Wyrabiamy sobie większość poglądów na własnym, empirycznym obserwowaniu rzeczywistości.


Skąd wiemy, że mamy rację? 
Skąd wiemy, że widzimy to, co prawdziwe?