czwartek, 26 kwietnia 2012

Nadużywali swoich ust zupełnie za bardzo







Zdarzyło się, że popatrzyli na siebie w zupełnie tym samym fragmencie czasu. Z lekkim zażenowaniem, żeby nie było, w końcu nie widzieli się już tyle lat. Ostatnio był to chyba marzec. Pożegnalne ognisko, pięć lat wstecz,  gdzieś pośrodku lasu, rozpalone nielegalnie, by móc cieszyć się końcem młodzieżowego życia. Ciemności nocy przyświecał wtedy delikatny blask roziskrzonych płomieni i cichy błysk skwierczących na ogniu kiełbasek. Złośliwy stukot butelek od piwa nosił się między drzewami a przebijający gdzieniegdzie księżyc z iskrzącymi się gdzieś na niebie gwiazdami, rzucał od czasu do czasu błękitno-szarą poświatę. Była noc. Zbyt nietrzeźwi, by to zauważyć skończyli pod drzewem, perfidnie obściskując się wzajemnie we wszystkich możliwych miejscach na ciele. Nadużywali swoich ust zupełnie za bardzo, aż tak, że cały świat dookoła przestał istnieć. I nic w tych mlaskach i westchnięciach nie było niewinne. Raz po raz jej dłonie przebiegały po jego krótkich, jasno brązowych włosach, zatrzymując się z całą stanowczością na karku, by móc chwycić mocniej i bardziej przyciągnąć do siebie. Jego dłoń z kolei, najbardziej polubiła jej gładziuteńkie, szczupłe udo, i z naciskiem opuszków palców przytrzymywała je dla siebie łapczywie na dłużej. W powietrzu zrobiło się troszkę bardziej gorąco a oddechy zaczęły się synchronizować...
    Cała masa, dookoła nich, przyzwyczaiła się do niespodziewanych sensacji wieczora, albo raczej sama, była już na tyle pijana, by nie wiedzieć, co się wokoło dzieje. Nikt potem nie zapamiętał, bo też pamiętać nie miał, co tam działo się. Wszystko trwałoby pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie przypadkowy jegomość, który nagłym pędem wszechświata wyrzygał się na nich, dobierających się do siebie pod drzewem, chociaż sam, celował, chyba obok drzewa. Zlecieli się ludzie a ona i on zniknęli w tłumie.
     I jakby na to teraz popatrzeć mogli się jeszcze spotkać, przynajmniej przez chwilę wciąż oboje byli tylko  dzieciakami. Uganiali się za swoimi małymi marzeniami po kątach, spijając bielusieńką piankę z piwa z kompletnie dwóch różnych końców stolika. Chodzili na te same imprezy, mieli w końcu wielu wspólnych  znajomych. Nawet mieszkali niedaleko siebie. I cóż z tego, skoro się zbyt dobrze nie znali. Ona poszła w w tamtą, a on w inną stronę. I nikt nie pamiętał, co się wydarzyło pewnej nocy w marcu.
    A teraz ich wzrok się skrzyżował. Stąpali po tej samej ulicy, w tym samym mieście, ale znów, w dwóch różnych kierunkach. On trzymał kubek kawy na wynos i teczkę przewieszoną przez ramię, ona, ubrana w niebotycznie długie szpilki miała na ręku dzieciaka. Popatrzyli na siebie, bo on pragnął potomstwa a ona kawy, po długiej, bezsennej nocy. Nie poznali się, chociaż ich usta znały się już od lat.