środa, 21 marca 2012

Można było

   

  
   Skrzyżowanie Dietla ze Starowiślną było kiedyś oazą spokoju. Można było przechodzić na czerwonym, nie zważając na tramwaje próbujące przecisnąć się pomiędzy gromadami przechodniów przecinających strumienie kolorowych samochodów. Można było biegać przez trawnik, by przyspieszyć skracanie odległości pomiędzy zamykanymi drzwiami autobusu a koniuszkiem własnego nosa. Było to skrzyżowanie idealne. Kilka kiosków, z których można było kraść gumy do żucia i podbierać gazety łapczywie wystające spod lady; można było także bezkarnie szczać tuż obok sklepu z rybami, z którego zawsze tak słodko śmierdzi wodną stęchlizną; obok rybnego zawsze można było spotkać krakowskie precle, nie obwarzanki, z sezamem lub makiem najczęściej, otulone w szkło i folie, pilnowane zawsze przez sprzedającego je we włochatej czapeczce alfonsa. Ah, bym zapomniała o wiecznie nieczynnym lub po prostu 'przepraszamy - dziś zamknięte' bankomacie, który udawał ścianę płaczu dla tych, którym skończyły się akurat złotówki, całkowicie wymienialne za nieświeży nocleg tuż obok wylotu dla kart. I do tego wszystkiego, kiedyś to było skrzyżowanie! Najlepszy wybieg poczciwej mody na całym świecie! Pokazać się tam, przestępując z nogi na nogę, to było wydarzenie! Nie raz zjeżdżały się kamery, by pokazać to i owo na szklanym ekranie w wieczornym wydaniu Dziennika Wiedzy Zmanipulowanej. A te kamienice, okalające cztery drogi świata dookoła? Ciągnące się od samej ziemi do samego nieba spoglądały z czułością i matczyną zgryźliwością na cały ten maleńki ekosystem, w którym wszyscy robili wszystko, co tylko przeszło im na przestrzał, zupełnie między uszami.
    Można było to wszystko, dopóki wszystko to ustało. Postawili policjanta, samotnego w swym ciemno granatowym mundurze z białą migoczącą czapką z napisem 'STÓJ!'. Koniec z przechodzeniem na opak po środku skrzyżowania, koniec z obsikiwaniem kiosku, kiedy jest okradany z lizaków. Skończyła się epoka śmierdzących ryb wystających z budy tuż obok niesprzedanych obwarzanków, których okruszki nieustannie wydziobywane są przez gołębie.
    Wszystko się zmienia. Docelowo, na ten przykład, dzisiaj także nastąpiła zmiana. Mamy wiosnę, proszę Państwa, wiosnę. Odkąd ostatnio się poznaliśmy, minął rok. Zmieniliśmy kalendarze i wyrzuciliśmy fusy z opróżnionego kubka herbaty.
    A na moim skrzyżowaniu już niedługo zakwitną małe, białe kwiatki a do gołębi dołączą także inne, skromnie zwane ptaszkami.

sobota, 17 marca 2012

Hello, this is she.

(...)



    Zamierzała kupić trochę prochów na stacji benzynowej, więc pędząc swoim Mustangiem z 78' wkrótce przystanęła na pobliskiej.
    Ziemia była nieco jałowa, wyzuta z życia. Ciemność nocy dookoła sprawiała, że ogarniała nas jakaś wszechobecna tajemnica. Raz po raz na niebie przebijały się jakieś przebłyski; i nie były to bynajmniej gwiazdy na niebie, raczej mentalnie urojone światełka, które miała w swojej głowie. Wyszła z samochodu, zostawiając kluczyki w stacyjce. Ruszyła prosto do budynku stacji, stojącego na samym środku placu.   Mały, biały kwadrat z dwoma wielkimi witrynami zionął wprost na gościa swą dzikością istnienia. A jednak, do tej dżungli zapuszczali się samotni wędrowcy na tym pustkowiu.
Podeszła do frontowych drzwi, lekkich, białych z obdartymi brzegami. Nacisnęła plastikową klamkę i wślizgnęła do środka. Przy ruchu drzwi zadźwięczał mały, złośliwy dzwoneczek. Wywołało to skupienie wzroku sprzedawcy na wchodzącym właśnie do środka kliencie.
    Lada stała po prawej stronie i składała się z jednej półki i kasy. U jej sterów stał duży, gruby facet, wyglądający jakby pocił się całe życie. Jego wielki szary t-shirt nosił ślady niedopranych plam w okolicach pach. Obie ręce trzymał w dziwny sposób na ladzie, dziwny, bo dłonie zwrócone były wnętrzem do góry. Na co ten gnojek czeka, na jałmużnę? Gdy tylko weszła jego schowane w fałdach tłuszczu na twarzy bezbarwne oczy zaświeciły się. Musiała mu się spodobać, jakżeby inaczej.
    Do środka weszło przecież całe jej metr sześćdziesiąt osiem, w całości jej długie rude włosy, jej płaski brzuch bezczelnie wystający spod za krótkiej, czarnej bluzki, jej tyłek, nieziemsko ukształtowany, no i cycki, dwa, nieduże, ale za to fantazyjnie skrojone, jakby wprost do ich pieszczenia. Ubrana w ciemne jeansy i trampki; czuła się świetnie.