piątek, 13 stycznia 2012

opowieści z Poszarpanej Marynarki.

   
    Poszliśmy do knajpy, wiesz, takiej zupełnie nie takiej. Ciemna, w środku pełno obskurnych typów, co za jedno niefortunne spojrzenie zajebią ci koksa pod okiem; przy tym na ścianach z grubsza królowały jakieś pseudo postradzieckie plakaty a między kieliszkami panowała atmosfera starej, radzieckiej powieści.
    Było nas kilku. Urwaliśmy się po robocie na tych naszych mostach, do których zostaliśmy wyznaczeni przez Waldka. Dobry gość z niego, jakby się patrzeć, bo chociaż siedział w pace więcej razy niż napierdolił sobie tatuaży na ręce, to był świetnym ojcem. Miał dwóch synów - Filipa i Olka. Obaj jeszcze szczeniaki, ale wiedzą, co to odpowiedzialność i dobra droga w życiu, tzn. ta bez pudła w CV, ma się rozumieć.
    Waldka poznaliśmy przypadkiem, kiedy sami wpadliśmy w bekę, kiedy zajebaliśmy kilka starych okiem sprzed hurtowni. Pech chciał, że nie zauważyliśmy psów, kręcących się tuż za rogiem. Wpadliśmy wprost na ich smycze. I chuj. Rozprawka, sędzina w podstarzałym wieku, absolutne fakty, że dekadę temu zostaliśmy spisani za wandalizm w miejscu publicznym. No i dali nam prace społeczne, grzywny, psia mać, na co to komu. Nigdy tego nie zrozumiem.
    Szliśmy sobie tą nasza mostową ekipą przez Kraków, na ustach mając cholernie sprośne pioseneczki. Upajaliśmy się chłodem tego dnia, bo był zajebisty. Skończyliśmy te pierdolone roboty, byliśmy czyści i wolni. I z tej okazji właśnie poszliśmy się zeszmacić. Człowiek w końcu nie może być czysty zbyt długo. A w naszej naturze było zapierdolić sobie parę kielonków czystej, i może zaliczyć jakaś cipkę w kiblu. A przynajmniej chłopakom tak się marzyło.
    W okolicach Plantów staliśmy się ożywieni po cichu, żeby nie było, kurwa mać, znowu, że psy nam wyskoczą i  zgarną, za chuj wie co, ale że publiczne. Po cichu zatem weszliśmy także do naszego miejsca schadzek, Poszarpanej Marynarki.
    Gęsty dym papierosowy o intensywnej pleśniowej barwie w połączeniu z gryzącym w gardło zapachem tytoniu. Byliśmy w domu. Taka była właśnie Poszarpana. Nasza. I taką właśnie powinniście ją zapamiętać, kurwa mać. Żadne tam opisiki nie oddadzą atmosfery tego miejsca i tego, jak bardzo się tam czuliśmy. A czuliśmy się bardzo. I tak, jak za każdym razem, zajęliśmy swoje miejsce. Wielki i ciężki, drewniany stół w rogu po prawej stronie stał się kawałkiem swojskiego świata. Usadziłem dupę po środku stołu, pod ścianą. Lubię widzieć wszystkich kiedy do nich mówię. Zwłaszcza, że dziś miałem coś do powiedzenia. Po mojej lewej usiadł Petru, spoko gość, choć zawsze miałem wrażenie, że jest lekko przyczajony, głównie na punkcie własnej niepewności, no ale, był lojalny, więc się trzymał. Obok niego był Lekarz. Miał prawie czterdziechę na karku, żonę i dwójkę dzieci, ale wciąż lubił rypać młode cipy gdzie popadnie, w sumie najczęściej w swoim domowym gabinecie, który otworzył 5 lat temu. Dobry był, żona nigdy nic nie wiedziała. A jeśli wiedziała, to przynajmniej siedziała cicho. Następny nasz, to Bruder; spędził 5 lat w Niemczech, robiąc w fabryce jakichś części czegoś tam, w sumie, to nie wiemy dokładnie, zaciągał po niemiecku i lubił nakurwiać piwo na piwem. Na naszej rozprawie bajerzył sędzinę. Na przeciwko mnie przysiadł się Michał. Bez ksywy, nigdy ich nie uznawał. Znam go od podstawówki. Jego ojciec zlał go za to, że Jaruzelski ogłosił stan wojenny. A potem zapierdoliło go ZOMO, bo stawiał opór przy oddaniu butelki wódki. Ot tak, taka historia. Po prawej był Zbychu, stary pedofil. Kurwa, miał 55 lat, całe 6 więcej ode mnie, a wciąż nagabywał dwunastki. Chuj, dorobi się kiedyś zawiasów, albo dożywocia, ale i tak dobrze mu życzę. Przy Zbychu był Mietek. Mietek, człowiek złota rączka, dasz mu zapałki a on z nich zrobi tory i szybkobieżny pociąg; od czasu do czasu wciągnie kreskę i od razu otwiera mu się klapka. Tak właśnie kiedyś na fazie rozkręcił i skręcił starego Fiata 126. No i ostatni, Kebab, bo robił to tureckie gówno przez 10 lat, olał naukę i żonę, pieprząc się ze starszą Turczynką, w sumie to była jego szefowa. Do dzisiaj nieogarnięty w tych sprawach, we wszystkich innych ma poukładane; zna dobrych dealerów i negocjuje dobre ceny.Tyle o nich, bo icóż więcej? Banda facetów z kutasami, którzy nigdy nie mieli dość.
    Kiedy wszyscy rozsiedli dupy i zaczęli sączyć swoje piwka zdecydowałem, że powiem coś, o czym wiedziałem od wczoraj:
- Te, Angol ma kłopoty. Właściwie, Angol jest już skończony. - stwierdziłem szybko, i stanowczo. Krótka cisza, po czym Lekarz wytrzeszczył oczy, i głośno się zaśmiał:
- Jak to? Wyjebali go wreszcie z bananów, kaban jebany, haha!
- Nie Lekarz. - skwitowałem - Dzwonił do mnie wczoraj rano jakiś jego kumpel z roboty. Wpierdolił się w jakieś gówno. Pobił się z typem, ten poszedł na psy, zeznał, psy przetrzepały teren, znalazły w krzakach nóż. Powiedzieli, że to z miejsca pobicia. Angol teraz siedzi. Od dwóch miesięcy, nikt nie wiedział. Kurwa, pedał, dopiero teraz się dowiaduję! Wy też. Nie wiem, kurwa, co robić.
- Kris, ty stary chuju, nie pierdol! - zaryczał Petru, miał dzisiaj przepalone oczy.
- Nie pierdole nierobie, Angol siedzi, kutas.- wycedziłem. Angol był z nami w ekipie. Nie brał udziału w sprawie, nie dostał do robienia mostów. W tym samym czasie, kiedy nas złapali, on, młodziach, miał w końcu 27 lat, siedział w autokarze i wiózł dupę zarobić parę funtów do Anglii. Farciarz, mówiliśmy. A teraz te kutasy angielskie chcą go wrobić w chuj wie co. Paranoja.
- Kris, przecież co mu zrobią? Mają dowody? O chuj im chodzi? Angol nikogo tym nożem nie zadźgał, za mądry był na to - zaczął Zbychu - Ja, to już prędzej, ale ten szczeniak!? Jebać ich kurwa, napijmy się panowie. Mieliśmy świętować, nie, więc, zrobmy to, psia. Angolem zajmiemy się jutro. Na trzeźwo, czy coś koło tego. 
- Racja - dołączył Mietek - jutro podzwonię w parę miejsc, zobaczymy, co możemy. Przecież go nie zostawimy ani nic. To jeden z nas, chuj z tym, że spierdolił za morze. Polać - krzyknął do barmanki.
     Butelka za butelką. Wychlaliśmy też kolejkę za Angola, a potem następną i następną. I jakoś wieczór zleciał. Lekarz nawet poderwał jakaś dupę przy barze. Zrobiła mu loda w kiblu i wrócił do nas zadowolony, stawiając nam wszystkim wódkę. Z naprzeciwka patrzyła na nasze poczynania Caryca Kasia, z lubieżnego portretu z gołymi cyckami. Lubiłem tę sukę. Dokładnie. Wredna, ale cycki miała konkretne. W sam raz na czas, kiedy piłem i mgliście robiło się w głowie.
   Dym papierosowy rozsiadł nam się w płucach, porozpierdalaliśmy koło północy kilka krzeseł, przez przypadek, przecież, jak zawsze, a trzy godziny później, pijani jak bela, zataczający się od jednego końca sali do drugiego, zaczęliśmy wychodzić. Każdy w swoim kierunku. W końcu i za mną, zamknęły się drzwi Marynarki.
    Była dokładnie taka, jak my, jej goście, zajebiście Poszarpana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz