wtorek, 3 stycznia 2012

[odpychające się, niczym magnes.]

   




    Kiedyś byliśmy sobie tacy... a potem przestaliśmy być. Nie mieliśmy pojęcia, jak to się stało i jakie skutki w nas wyzwoliło.  Potem, każdej soboty siadaliśmy nad Wisłą, by trzymać się za ręce na naszym ulubionym zakręcie obok Hotelu Forum. Patrzyliśmy się na dostojne łabędzie zanurzające swoje ciepłe, mocne dzioby w chłodnej wodzie rzeki. Zerkaliśmy co jakiś czas na swoje ramiona, dźwięcznie odpychające się, niczym magnes.
    Teraz uśmiecham się, gdy to wspominam, bo marzenie, które śniłeś dla mnie uwolniło mnie od wszelkich trosk. Nie możesz już go spełnić. Sam wybrałeś swój los. Teraz, siedzisz nad inną rzeką z inną osobą, i to na jej ramiona patrzysz.
    A ja tymczasem swoimi oczami śrubuję świat, oglądam go z każdej strony i staram się stawiać stopę raz po raz, idąc pośród parku na Podgórzu. Pamiętam to, wyglądałeś trochę jak ja, na tle tych wszystkich liści; ale ja mój drogi przybyszu z dawnych czasów, ja wyglądam na ich tle znacznie lepiej. Zabieraj się więc z tej jesiennej powierzchni i idź swoją drogą, tak jak ja już dawno kroczę swoją.
    I więcej, chcemy dla siebie więcej. Zdecydowanie, niż te całe połacie szczęścia, które kumulują się w naszych oczach, patrzących na siebie nieśmiało, od tak, z daleka.
    
  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz