Małe białe płatki śniegu spadały z nieba coraz szybciej i z nieśmiałym rozchalstem rozchlupywały się raz po raz a to na ziemi, a to na głowach przechodniów, a to na miejskich latarniach. Światła owych latarni nieco przygasły, dzięki czemu atmosfera zrobiła się troszkę bardziej romantyczna.
Planty krakowskie o tej porze roku wyglądają wspaniale. Zima dobrze im robi. Wszędzie biały puch odziewa ławki a metalowe barierki porastają masywnie w płaty lepkiej i mokrej białej mazi. Pośród tej cudowności drzew, pokrytych śniegiem i pośród tych wszystkich wspaniałych małych ławeczek stała ona, tak po prostu stojąc.
I nie było to przyjemne doznanie.
Czuła dobitnie, jak zimno wlewa się jej do płuc a z każdym kolejnym oddechem czynność, zarówno stania, jak i oddychania bolała ją coraz bardziej. Nie chodziło nawet o siarczysty mróz, który zapanował tej zimy w całym mieście. Chodziło raczej o to, że stała tam, pośród cudowności pory roku- zimy, nie mogąc się nią cieszyć.
Płakała.
...w duszy, bo płakać realnie by nie mogła, zamarzły by jej łzy w oczach. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.
Była dzielna. Starała się być. Musiała być.
Nie mogłaby się tak po prostu przyznać całemu światu 'wystawił mnie'.
Dlatego stała tam, na środku Plantów, pośród mroźności wieczornego powietrza i starając się nie rozpłakać, myślała o tym, jak bardzo znowu się pomyliła.
...bo pomyłki chodzą czasem po ludziach, nawet tych najsprytniejszych.
Ludzie przechodzili obojętnie obok niej, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że tam stała. Jakby nigdy nie istniała. To jej zupełnie nie przeszkadzało. Przynajmniej do chwili, w której podszedł do niej młody chłopak.
-Nic ci nie jest?- zapytał
Spojrzała na niego i zobaczyła niesamowite zielone oczy, których głębia rozgrzewała cała jego twarz, zwróciła uwagę na kręcone brązowe włosy, które wystawały spod wielkiej czapki-uszanki, nie mogła nie zwrócić uwagi na zmarznięty mały nosek...
-Nic mi nie jest, dziękuję.-odpowiedziała, uśmiechnęła się do swoich myśli, obróciła się na pięcie i postanowiła wrócić do ciepłego domu.
wtorek, 30 listopada 2010
niedziela, 21 listopada 2010
How much in me is you?
Nie jesteśmy tymi, za kogo się mamy.
Całe nasze życie, zgromadzone doświadczenia, błędy, jakie popełniliśmy, łzy szczęścia i łzy nieszczęśliwe, wszelkie wrzaski, każdy uśmiech, każde rzucane przez nas spojrzenia, każdy gest, każdy krok- to nas definiuje.
Jesteśmy tym, czym się staliśmy.
Zastanawialiście się kiedyś nad odpowiedzią na pytanie: Kim jesteś?
Ja wiele razy próbowałam na to pytanie odpowiedzieć. Nigdy nie było dobrej odpowiedzi. W końcu odpowiedź przyszła sama.
...Jestem tym, kim się stałam...
Nie jestem taka, jaka byłam kiedyś, ale nie jestem także inna. Jest we mnie wszystko to, co było, jest we mnie wszystko to, co jest teraz, i jest we mnie cała moja przyszłość.
Zrozumiałam, że to, czego tak poszukujemy w innych, wszelkie odpowiedzi, których nie możemy udzielić, każde pytanie, którego nie możemy sformułować, każdy krok, jaki chcemy postawić-obojętnie-w przód czy w tył; to wszystko jest w nas samych! Jedyne czego potrzebujemy to pozwolić sobie to odkryć, poznać i zaakceptować.
Jesteśmy kimś więcej niż tym, kim widzą nas inni. Oni nie znają naszego wnętrza. Nawet jeśli się nim z innymi dzielimy- to zawsze, zawsze zostawiamy coś dla siebie; ten malutki kawałek w naszym sercu i w naszym umyśle, który jest tylko i wyłącznie nasz. Nie oszukujmy się, nigdy nie znamy drugiej osoby w stu procentach. I dobrze. Życie przez to jest o wiele ciekawsze, nieprawdaż?
Pomyślcie, gdybyśmy wiedzieli o innych absolutnie wszystko, to czy naprawdę nadal chcielibyśmy z tymi ludźmi się zadawać? Najprawdopodobniej nie. Bo o ile swoich dziwactw nie zauważamy, o tyle dziwactw innych ludzi zwykle nie tolerujemy. Hipokryzja? Być może.
Chodzi o to, że jesteśmy tym, kim się staliśmy. Wielu z nas tak naprawdę, w głębi, którą skrywamy, jest do siebie podobnych. Niestety, jeśli ktoś ujawni swoją tajemnicę, lub swoje dziwactwa- ten jest wyśmiewany i narażony na powszechny ostracyzm.
Apeluje zatem:
Kiedy następnym razem spojrzysz na kogoś z pogardą, pomyśl: ...ile z Ciebie jest w tym kimś?
Jesteśmy ludźmi, jakimi się staliśmy.
Całe nasze życie, zgromadzone doświadczenia, błędy, jakie popełniliśmy, łzy szczęścia i łzy nieszczęśliwe, wszelkie wrzaski, każdy uśmiech, każde rzucane przez nas spojrzenia, każdy gest, każdy krok- to nas definiuje.
Jesteśmy tym, czym się staliśmy.
Zastanawialiście się kiedyś nad odpowiedzią na pytanie: Kim jesteś?
Ja wiele razy próbowałam na to pytanie odpowiedzieć. Nigdy nie było dobrej odpowiedzi. W końcu odpowiedź przyszła sama.
...Jestem tym, kim się stałam...
Nie jestem taka, jaka byłam kiedyś, ale nie jestem także inna. Jest we mnie wszystko to, co było, jest we mnie wszystko to, co jest teraz, i jest we mnie cała moja przyszłość.
Zrozumiałam, że to, czego tak poszukujemy w innych, wszelkie odpowiedzi, których nie możemy udzielić, każde pytanie, którego nie możemy sformułować, każdy krok, jaki chcemy postawić-obojętnie-w przód czy w tył; to wszystko jest w nas samych! Jedyne czego potrzebujemy to pozwolić sobie to odkryć, poznać i zaakceptować.
Jesteśmy kimś więcej niż tym, kim widzą nas inni. Oni nie znają naszego wnętrza. Nawet jeśli się nim z innymi dzielimy- to zawsze, zawsze zostawiamy coś dla siebie; ten malutki kawałek w naszym sercu i w naszym umyśle, który jest tylko i wyłącznie nasz. Nie oszukujmy się, nigdy nie znamy drugiej osoby w stu procentach. I dobrze. Życie przez to jest o wiele ciekawsze, nieprawdaż?
Pomyślcie, gdybyśmy wiedzieli o innych absolutnie wszystko, to czy naprawdę nadal chcielibyśmy z tymi ludźmi się zadawać? Najprawdopodobniej nie. Bo o ile swoich dziwactw nie zauważamy, o tyle dziwactw innych ludzi zwykle nie tolerujemy. Hipokryzja? Być może.
Chodzi o to, że jesteśmy tym, kim się staliśmy. Wielu z nas tak naprawdę, w głębi, którą skrywamy, jest do siebie podobnych. Niestety, jeśli ktoś ujawni swoją tajemnicę, lub swoje dziwactwa- ten jest wyśmiewany i narażony na powszechny ostracyzm.
Apeluje zatem:
Kiedy następnym razem spojrzysz na kogoś z pogardą, pomyśl: ...ile z Ciebie jest w tym kimś?
sobota, 20 listopada 2010
...It's never gonna be enough
Jak do tego doszło?
Byliśmy. A potem nas nie było. Albo raczej nas nie ma. Jak do tego doszło?
Skąd przyszło to, czym przez chwilę tak się cieszyłam? Racjonalnie cieszyłam. Nie tak jak kiedyś, ale nadal cieszyłam. A wtedy, wtedy gdy pozwoliłam sobie przez ułamek sekundy pomyśleć 'To ma sens!', wtedy Ty...odebrałeś mi sens.
Wiec skończyłam z biletami, których nigdy nie odbiorę. Na stole stoi zamówiona pizza. 33zł w plecy, bo w pojedynkę jest paskudna. Wysprzątany dom na błysk przestał świecić czystością, ze złości wszystko spaprałam. Od dawien dawna, starannie umalowane oczy nie poczują, jak się na nie patrzy w ten cudowny sposób. Idealnie gładkie nogi mogę podotykać sama. Specjalnie kupionego chleba nie skosztujesz na śniadanie. Kupiony cukier będzie bez sensu leżał w szafce, bo nie będzie komu dosypać dwóch łyżeczek do herbaty z cytryną. Zmarnowałam dzień, czekając na nic. Zresztą nawet gdybym to wszystko wiedziała już rano czy coś by się zmieniło? Nic.
Bo nic nie ma do zmiany.
Od początku tak było.
Jak do tego doszło?
Czasem myślę, że nie dożyję 30stki. No bo.. po co mam tyle czasu żyć? Nic mnie później nie czeka, czyż nie? Zreszta nigdy nic nie miało na mnie czekać. A z moją wiecznie zasłuchaną w muzyce głową zapewne wpadnę w końcu pod jakiś autobus lub tramwaj i zginę, słuchając swojej ulubionej muzyki.
...to wszystko co mam.
Byliśmy. A potem nas nie było. Albo raczej nas nie ma. Jak do tego doszło?
Skąd przyszło to, czym przez chwilę tak się cieszyłam? Racjonalnie cieszyłam. Nie tak jak kiedyś, ale nadal cieszyłam. A wtedy, wtedy gdy pozwoliłam sobie przez ułamek sekundy pomyśleć 'To ma sens!', wtedy Ty...odebrałeś mi sens.
Wiec skończyłam z biletami, których nigdy nie odbiorę. Na stole stoi zamówiona pizza. 33zł w plecy, bo w pojedynkę jest paskudna. Wysprzątany dom na błysk przestał świecić czystością, ze złości wszystko spaprałam. Od dawien dawna, starannie umalowane oczy nie poczują, jak się na nie patrzy w ten cudowny sposób. Idealnie gładkie nogi mogę podotykać sama. Specjalnie kupionego chleba nie skosztujesz na śniadanie. Kupiony cukier będzie bez sensu leżał w szafce, bo nie będzie komu dosypać dwóch łyżeczek do herbaty z cytryną. Zmarnowałam dzień, czekając na nic. Zresztą nawet gdybym to wszystko wiedziała już rano czy coś by się zmieniło? Nic.
Bo nic nie ma do zmiany.
Od początku tak było.
Jak do tego doszło?
Czasem myślę, że nie dożyję 30stki. No bo.. po co mam tyle czasu żyć? Nic mnie później nie czeka, czyż nie? Zreszta nigdy nic nie miało na mnie czekać. A z moją wiecznie zasłuchaną w muzyce głową zapewne wpadnę w końcu pod jakiś autobus lub tramwaj i zginę, słuchając swojej ulubionej muzyki.
...to wszystko co mam.
Dziękuję za kilka godzin szczęścia.
środa, 17 listopada 2010
Polskie koryto polityczne, czyli o świniach, które jedzą, podczas gdy im z koryta wycieka…
W Rzeczypospolitej Polskiej występuje system rozbicia wielopartyjnego, bez partii dominującej. Oczywiście tylko w teorii. System taki z założenia ma dość dobrze odzwierciedlać polityczne i wyborcze preferencje Polaków. Każdy z nas może znaleźć partię, z której programem się utożsamia. Tyle tylko, że od dłuższego czasu Polską Scenę Polityczną zdominowała zimna wojna dwóch partii-świń, wywodzących się, jakby nie było, z tego samego, konserwatywnego środowiska, a czerpiących najwięcej z koryta budżetowego. Ogromne zaplecze finansowe jakim dysponują PO i PIS jednych razi w oczy, ale z kolei poparcie dla tych partii zachęca innych do zakładania własnych, odmiennych.
Jednakże, zasady finansowania partii politycznych prawie uniemożliwiają sformowanie nowych, silnych formacji. Od momentu powstania na trupie AWS Platformy Obywatelskiej i Prawa i Sprawiedliwości nie narodziło się w Polsce ugrupowanie realnie liczące się w walce o władzę. Utworzenie SDPL zakończyło się klapą, szerszego poparcia nie udało się zdobyć także Prawicy Rzeczypospolitej Marka Jurka, podobnie jak Polska Plus Ludwika Dorna. To jednak może się zmienić. Doszliśmy bowiem do takiego etapu, gdzie każde z trzech największych sejmowych stronnictw ma szanse się w niedalekiej przyszłości rozpaść.
Po pierwsze PO:
Partia, która u władzy jest już od kilku lat. I od kilku lat w zasadzie dużo mówi, mało robi. Wplątana w afery, które umiejętnie są uciszane a obecnie trapiąca się ofensywą legislacyjną, która jest dokładnie taka, jakby jej nie było. Do tego nie wywiązuje się z obietnic wyborczych. A tymczasem zadłużenie Polski wciąż wzrasta. Gospodarka mimo, iż na papierze w stanie dobrym, zaczyna się z lekka sypać a rządzący z Platformy nie mają żadnego pomysłu na to, jak ją podźwignąć do góry. Może nie licząc podnoszenia podatków… Czy wyborcy ich za to rozliczą? Nie. Zapewne nie, gdyż obecna pozycja PO jest dosyć specyficzna. Na PO głosują w większości ludzie nie dlatego, że ich popierają, lecz dlatego, że SA przeciwni PISowi. I ot, co..cała filozofia! Pozycje PO na chwilę osłabiła ucieczka Palikota, bodajże najbardziej rozpoznawalnej twarzy tej partii; może ona stać się małym gwoździkiem do trumienki PO. Może, ale nie musi. Pewne jest to, że gwoździk został wbity a część elektoratu skusi się, by wbić go nieco głębiej.
Partia, która u władzy jest już od kilku lat. I od kilku lat w zasadzie dużo mówi, mało robi. Wplątana w afery, które umiejętnie są uciszane a obecnie trapiąca się ofensywą legislacyjną, która jest dokładnie taka, jakby jej nie było. Do tego nie wywiązuje się z obietnic wyborczych. A tymczasem zadłużenie Polski wciąż wzrasta. Gospodarka mimo, iż na papierze w stanie dobrym, zaczyna się z lekka sypać a rządzący z Platformy nie mają żadnego pomysłu na to, jak ją podźwignąć do góry. Może nie licząc podnoszenia podatków… Czy wyborcy ich za to rozliczą? Nie. Zapewne nie, gdyż obecna pozycja PO jest dosyć specyficzna. Na PO głosują w większości ludzie nie dlatego, że ich popierają, lecz dlatego, że SA przeciwni PISowi. I ot, co..cała filozofia! Pozycje PO na chwilę osłabiła ucieczka Palikota, bodajże najbardziej rozpoznawalnej twarzy tej partii; może ona stać się małym gwoździkiem do trumienki PO. Może, ale nie musi. Pewne jest to, że gwoździk został wbity a część elektoratu skusi się, by wbić go nieco głębiej.
Po drugie SLD:
Sojusz Lewicy Demokratycznej, czyli partia, która udaje lewicę. Prawdziwa Lewica to nie jest SLD. SLD podpisało Konkordat, więc jaka to lewica? Ktoś w ogóle pamięta Millera, Jakubowską, Rywina? Prawdziwa Lewica to Polska Partia Socjalistyczna, która wyleciała z SLD za to, że nie zgadzała się na Konkordat i Komisję Majątkową. SLD jest Lewicą tylko z nazwy. To tak naprawdę cichy Koalicjant PO i POpieracz antyspołecznych ustaw prawicowych rządów. Obecne SLD powstało na bazie gospodarczych i politycznych lewicowych postulatów a teraz? Teraz próbują wkupić się w wyborców poglądami prawie-lewicowymi i całkiem liberalnymi. Tyle tylko, że zupełnie zapomnieli o gospodarce…
Lewica już była u władzy kilkakrotnie, prezydent Kwaśniewski, premierzy Cimoszewicz, Oleksy, Miller. Czy chcemy powtórki tamtych rządów? Myślę, że na razie nie, jakkolwiek dobrze kojarzyłaby się nam twarz Kwaśniewskiego. Lewica na razie jest słaba, bez zaplecza intelektualnego. Poza tym mocno poobijana, rozproszona, w większości podszywająca się pod to, czym w istocie być powinna.
Sojusz Lewicy Demokratycznej, czyli partia, która udaje lewicę. Prawdziwa Lewica to nie jest SLD. SLD podpisało Konkordat, więc jaka to lewica? Ktoś w ogóle pamięta Millera, Jakubowską, Rywina? Prawdziwa Lewica to Polska Partia Socjalistyczna, która wyleciała z SLD za to, że nie zgadzała się na Konkordat i Komisję Majątkową. SLD jest Lewicą tylko z nazwy. To tak naprawdę cichy Koalicjant PO i POpieracz antyspołecznych ustaw prawicowych rządów. Obecne SLD powstało na bazie gospodarczych i politycznych lewicowych postulatów a teraz? Teraz próbują wkupić się w wyborców poglądami prawie-lewicowymi i całkiem liberalnymi. Tyle tylko, że zupełnie zapomnieli o gospodarce…
Lewica już była u władzy kilkakrotnie, prezydent Kwaśniewski, premierzy Cimoszewicz, Oleksy, Miller. Czy chcemy powtórki tamtych rządów? Myślę, że na razie nie, jakkolwiek dobrze kojarzyłaby się nam twarz Kwaśniewskiego. Lewica na razie jest słaba, bez zaplecza intelektualnego. Poza tym mocno poobijana, rozproszona, w większości podszywająca się pod to, czym w istocie być powinna.
Po trzecie PIS:
W PiS wydarzyły się ostatnio rzeczy, które jeszcze przed paroma miesiącami wydawały się nie do pomyślenia. Po pierwsze - zaczęto mówić o koalicji z SLD, po drugie - pojawiły się głosy na temat odwołania Jarosława Kaczyńskiego. Teoretycznie pomysł koalicji odwołano, za to temat zastąpienia Kaczyńskiego doprowadził, m.in. do usunięcia kilku członków tejże partii. Przy okazji tragedia smoleńska doprowadziła prezesa na skraj formy, w jakiej dotychczas był zamknięty. Z quasi-charyzmatycznego wodza swego ugrupowania stał się quasi-schizofrenikiem, szaleńcem ciskającym na lewo i prawo, chociaż głównie na prawo, coraz to nowymi oskarżeniami. Zaobserwować można jak Jarosław Kaczyński swoim stylem uprawiania polityki prowadzi PIS ku zagładzie. Jawi się nam jako człowiek sfrustrowany , ziejący nienawiścią i chęcią zemsty na wszystkich, kto nie myśli tak jak on. Ludzie wyczuwają to i mają tego serdecznie dosyć. PIS, jako partia kontrolująca poczynania rządu jest bardzo potrzebna. Niestety pod tym przywództwem PIS to po prostu nieporozumienie.
W PiS wydarzyły się ostatnio rzeczy, które jeszcze przed paroma miesiącami wydawały się nie do pomyślenia. Po pierwsze - zaczęto mówić o koalicji z SLD, po drugie - pojawiły się głosy na temat odwołania Jarosława Kaczyńskiego. Teoretycznie pomysł koalicji odwołano, za to temat zastąpienia Kaczyńskiego doprowadził, m.in. do usunięcia kilku członków tejże partii. Przy okazji tragedia smoleńska doprowadziła prezesa na skraj formy, w jakiej dotychczas był zamknięty. Z quasi-charyzmatycznego wodza swego ugrupowania stał się quasi-schizofrenikiem, szaleńcem ciskającym na lewo i prawo, chociaż głównie na prawo, coraz to nowymi oskarżeniami. Zaobserwować można jak Jarosław Kaczyński swoim stylem uprawiania polityki prowadzi PIS ku zagładzie. Jawi się nam jako człowiek sfrustrowany , ziejący nienawiścią i chęcią zemsty na wszystkich, kto nie myśli tak jak on. Ludzie wyczuwają to i mają tego serdecznie dosyć. PIS, jako partia kontrolująca poczynania rządu jest bardzo potrzebna. Niestety pod tym przywództwem PIS to po prostu nieporozumienie.
Jednakże na Polskiej Scenie Politycznej daje się zauważyć także pewne pozytywne aspekty. Janusz Palikot po odejściu z PO postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i założył swoją partię. Także wyrzucone z PIS Kluzik-Rostowska i Jakubiak nieśmiało mówią, że chcą zrobić to samo. Z kolei poseł PISu Paweł Poncyliusz, będący na granicy wyrzucenia z partii mówi nawet, że powstanie nowej partii wydaje się nieuchronne. – ‘Jeżeli my dzisiaj pewnych rzeczy nie zrobimy, to nasze dzieci za parę lat powiedzą: gdzie byliście, jak myśmy dorastali? Czy łatwiej nam się studiuje, zdobywa dobrą pracę itp.? ‘- tłumaczy swoje stanowisko.
Czy zatem możemy mówić o przełomie w tym naszym polskim korytku politycznym? Myślę, że mały krok ku temu został postawiony. Jednakże rację bytu i poparcie ma szansę zdobyć nowa partia, która będzie zupełnie inna niż obecne. Nowa partia, obojętnie przez kogo zakładana powinna mieć konkretny, zrozumiały i nastawiony na gospodarkę program. Ponadto, głównym założeniem nowej partii powinno być dążenie do zniesienia lub wyraźnego ograniczenia finansowania partii z budżetu a dopóty dopóki nie jest możliwe to uczynić, dla obecnych partii-świń trzymających się koryta, jest to idealna sytuacja; do ich koryta żadna nowa świnia się nie zbliży…
Pomyślcie, gdyby do Parlamentu w przyszłym roku weszła chociaż jedna taka partia z poparciem 5% to, oczywiście może Konstytucji i ordynacji wyborczych od razu nie da rady zmienić, ale miałaby szanse zmienić układ sił w korycie.
Pomyślcie, gdyby do Parlamentu w przyszłym roku weszła chociaż jedna taka partia z poparciem 5% to, oczywiście może Konstytucji i ordynacji wyborczych od razu nie da rady zmienić, ale miałaby szanse zmienić układ sił w korycie.
…bo musi w końcu nadejść czas na merytoryczną politykę.
piątek, 12 listopada 2010
Tha man who can't be moved...
Miała jechać.
Pusty przystanek dnia X.
...więc wstała rano...! a nie. Nawet nie spała. Wróciła prosto z imprezy. Postanowiła już się nie kłaść, bo i po co? Za 2 godziny i tak trzeba wstać od nowa. Poprzeglądała stare gazety, których nagłówki wydały się jej tak odległe, jakby tamta rzeczywistość nigdy nie istniała. Umyła się,nie spiesząc się, bo i po co? Mogła wreszcie starannie ułożyć włosy i umalować się ładnie, symetrycznie. Nie zrobiła tego. Nie widziała sensu.
Ubrała się, zakładając na siebie pierwsze lepsze ciuchy, czyli jak zwykle, codziennie. Nic sie nie zmieniło.
Wyszła z domu, gdy nadeszła pora. I tak za wcześnie. Zawsze wychodzi za wcześnie, chociaż bardzo chce się spóźnić. Nigdy nie jest po czasie, zawsze przed z tym okropnym uczuciem-'mogłam jeszcze tyle zrobić'.
Wsiadła w tramwaj na przystanku tuż obok domu. Podjechała na kolejny tramwaj.
Uciekł ten, którym nawet nie chciała jechać. Dosłownie, sprzed nosa. Spokojnie.
Będzie następny.
Czekała 20 minut na mrozie.
Czekała a każda minuta wydawała się dłużyć w nieskończoność.
Naprawdę nie lubiła czekać.
Tramwaj przyjechał, wsiadła i od razu poczuła się jak u siebie. Lubiła te stare krakowskie tramwaje, w których jest tak dużo miejsca. Była 8.50.
Dojechała na Salwator. I nie spiesząc się przeszła z przystanku, na którym wysiadła na kolejny przystanek, na którym miała czekać na kolejny autobus.
Autobus, który zawiezie ją tam, gdzie miała bywać częściej. Ale nie bywa częściej. Twierdzi, że nie ma czasu. A ma. Tylko kłamie, bo tak na prawdę ma to gdzieś. Nieważne.
Co ważne było to, że na owym przystanku już stał i czekał.
239 podjechało. Ale nie było to 239, którym miała jechać, więc nie spieszyła się idąc.
Przecież będzie następny, tu zaraz...
I doszła do stojącego autobusu na wyciągnięcie ręki.
Wtedy ją wreszcie olśniło! Przyjedzie 20 minut wcześniej. Podjęła nawet decyzję-wsiadam!
Tylko tyle, że wtedy kierowca zamknął drzwi autobusu i odpalił silnik. Autobus odjechał a ona została na przystanku zawiedziona...
Autobus tam był i był. I ona dochodziła do niego. On był tam. Na wyciągnięcie ręki. I nagle odjechał. Wystarczyło po prostu sie pośpieszyć o dziesięć sekund.
10 sekund. Tyle wystarczy, by zmienić nasze życie.
Otrząsnęła się. Za 20 minut będzie ten właściwy.
Czeka, ludzie zbierają się na przystanku. Podjeżdżają inne autobusy, ludzie wsiadają i wysiadają. Gołębie delikatnie dziubdziubają wszystko dookoła, co wygląda jak okruszki, a zimne listopadowe poranne powietrze ze świstem wlewa się do płuc.
8.20
Cholera, nie ma autobusu. Nie podjechał. Nie pojawił się!
Nie ma go.
Dlaczego? ...
Jeszcze raz patrzy na rozkład i wtedy do niej dociera! Wiedziała, że jest 11 listopada! Wiedziała, że święto, wiedziała, że był inny rozkład! Sprawdzała go w internecie, tyle tylko, że odruchowo spojrzała na kolumnę 'dzień powszedni'.
Znów. Znów Twoja wina. Znów jej wina, bo przecież niczyja inna być nie mogła.
Sprawdziła kiedy rzeczywiście przyjedzie następny autobus. O 9.34.
Cudownie.
Godzina na mrozie.
Kochała to.
Miała ze sobą książkę, gdyż jechała tam z zamiarem jej przeczytania. Wyjęła ją i czytała.
I wtedy grupka, tzw. meneli podeszła i rozsiadła się wygodnie na caałej długości przystanka. W tym tuż obok, dosłownie parę centymetrów od niej. Okej. Czytała dalej. Jeden z meneli coś tam się zapytał, odpowiedziała, czytała dalej. Inny menel, siedzący tuz obok niej zapytał:
- A cóż to Pani tak czyta?
- 'Politologię' Heywooda- odpowiedziała. Bo i cóż odpowiedzieć innego mogła. To właśnie czytała. Nic innego. To, że gość nie miał zielonego pojęcia co przed chwilą powiedziałam, to wypisane było na jego twarzy. Za to przepraszać nie chciała. Nie jej wina, że są w takim położeniu w jakim są. Rozmawiali o tym, że nie pójdą do pracy, bo nikt ich nie chce, bo żądają od nich adresu, a oni przecież nawet dowodu nie mają nawet! Bullshit. Pierdolenie.
Uważała, że jesteśmy panami swego ciała i władcami naszych duszy. Możemy tylko to, co chcemy. Możemy aż tyle, na ile mamy odwagę.
Czekała cierpliwie, czytając rozdział o autorytaryzmie. Czekała a jej całe ciało marzło coraz bardziej z każdą sekundą. W którymś momencie stwierdziła, że wszystko w niej jest zimne.
Była zimna a stała się nieczuła. Ot, życie.
Menele wsiedli w autobus do Morawicy, ot tak. Mieli taki kaprys, jak sami powiedzieli.
Ona dalej czekała.
Z każdą chwilą, z każdym nowym gołębiem dreptającym obok niej miała dosyć tego, ze kolejny raz się pomyliła. Jak mogła znowu tak się pomylić? Nie mogła po prostu postarać się trochę bardziej trochę wcześniej!? Nieważne. Mieć pretensje do siebie to ciężka sprawa.
Ludzie zaczęli przychodzić. Zbliżała się 9.34.
Wiedział, ze zaraz nastąpi koniec. Nie będzie już czekać.
Autobus podjechał. Wsiadła na jej ulubione miejsce. Znowu słuchawki na uszy. Rock alternatywny upajał ją w zupełności.
Spojrzała na przystanek. Pusty.
Zostały tylko gołębie, które dalej dreptały wokół okruszków.
I było jej głupio. Bo zostawiła te gołębie same. A przecież byli tam razem przez ponad godzinę. Nawet ich nie nakarmiła. jasne, nie było nawet czym.
Po prostu przyszło jej do głowy to, ze nawet o tym nie pomyślała.
I znowu. Jej wina.
Dzień Y.
Miała wracać.
Autobus powrotny był o 9.34.
Wyszła o 9.20. Jak zwykle co najmniej 5 minut za wcześnie. Ale i tak wcześniej próbowała z całej duszy wyjść jak najpóźniej. Normalnie do przystanku są 4 minuty. Ona wychodziła 15 minut wcześniej.
Podeszła na przystanek, usiadła, słuchała znowu alternatywy.
Czekała.
Było zimno, wiatr wiał jak oszalały a z nieba lał się prysznic.
Cierpliwie czekała przez kilka minut.
9.30. Autobus już powinien podjeżdżać. Zawsze podjeżdża wcześniej,s toi kilka minut i odjeżdża. Dlaczego go nie ma? Nie no ok, myślała, jest czas, warunki pogodowe nieciekawe, pewnie się spóźni.
9.40. Nie mogła już dłużej czekać. Jest dzień powszedni, piątek. Skąd miała wiedzieć, ze autobusu wtedy kursują wg rozkładu niedzielnego!? Znowu jej wina. Nie dowiedziała się.
Deszcze się nasilał, wiatr rozhulał się tak bardzo, że już nawet oddychać było mokro i boleśnie. Odczuwała dziwny rodzaj bólu. Bólu, do którego się przyzwyczajasz po jakimś czasie, nawet jeśli w dalszym ciągu ci przeszkadza. Myślała o tym, jak popaprana jest ta sytuacja. Znowu miała czekać godzinę. Godzinę spędzoną na zimnym przystanku. Czuła, ze ma dość. Ma dość tego wszystkiego.
To nawet było trochę ironiczne. Jak metafora jej życia.
Ciągle sama na pustym przystanku, ludzie czasem przychodzą i odchodzą bez słowa. Gołębie przypominają tylko o niezmiennej nicości. Miała zawsze przy sobie tylko jedna rzecz pewną- muzykę. Tylko dzięki niej mogła czekać i to czekać, posiadając jakąś minę, jakąś formę, mimo, iż jej wzrok wpatrzony był w pustkę. Czekanie było, jak czarna dziura, która pochłania kolejne egzystencję a potem wypluwa je gdzieś, gdzie nawet światło nie dociera. A autobus ciągle się spóźnia, rozkład zawodzi a ona wiecznie czeka. Nie chodziło jej nawet o to, że czekanie było złe. Nie. Czekanie to dobra rzecz. uczy pokory, uczy tego, by nie oczekiwać niczego od innych, uczy jak wytrzymać w samotności i nie załamać się po jakimś czasie. Chodziło jej o to, że czekanie było po prostu takie bezsensowne. Mogłaby robić tyle rzeczy, a tkwiła w tym samym położeniu. Wiedziała, że nie może opuścić przystanka, bo nie wiadomo, czy ten autobus nie przyjedzie wcześniej, nie mogła także wsiąść do autobusu, bo musiała czekać na ten właściwy.
Stała na linii, w punkcie, w którym czekała aż wiatr z padającym wszechobecnie deszczem popchnie ja w którąkolwiek stronę. Niech już ktoś wreszcie złapię ją za rękę i poprowadzi tam, gdzie powinna być.
Autobus przyjechał. Wsiadła. Gołębi na tym przystanku w ogóle nie było, więc kiedy sie odwróciła zobaczyła tylko ziejący pustym przekazem przystanek. opuszczała go, ale wiedziała już jedno:
Najbardziej cierpią ci, którzy nie wiedza czego chcą....
A Ty? Jak czujesz się, gdy wiesz, ze Twoje życie mogłoby być inne, gdybyś się czasem pospieszył lub zwolnił o 10 sekund?
środa, 3 listopada 2010
The age of man is over.
We are all gonna die. |
Siedziała przy brzegu.
Wisła łagodnie rzucała cienie gładkich, podłużnych fal o betonowe brzegi wałów. Gdzieniegdzie spokojne wody przecinała jakaś brązowo upstrzona kaczuszka, która próbowała przedostać się na drugi brzeg. Słońce już prawie zachodziło. Jasne jeszcze, ale z lekka już przydymione promienie kładły się spać, wiecznym snem zapowiadając koniec ery.
Tak było.
Era człowieka się skończyła-myślała, odgarniając swe płomienne włosy znad czoła.
Zadziwiające jak bardzo człowiek jest ze sobą szczery, gdy żyje w samotności.
Nie ma już ludzkości.
A co jest?-zapytała swoje myśli w głowie.
A odpowiedzi jak nie było, tak i nie ma nadal.
Tylko ta brązowa kaczuszka wciąż próbuje przepłynąć wpoprzek rzekę...
Subskrybuj:
Posty (Atom)