piątek, 7 października 2011
krótka historia o niczym
Monochromatyczność życia. Tak jakoś wyszło, że sprzedaje się ogólnie ostatnio całkiem nieźle. A najgorsze jest to, że nie bierzemy jej wcale za pewnik. Każdy robi swoje i robi pod siebie. Wielkie konstrukcje na przyszłość, jakby się mogło wydawać, a tak na serio, to zbieramy pod sobą wielkie gówno; codziennie tylko wstajemy, wypijamy hektolitry Tigerów i gnamy po coraz to nowe książki. Nie spotykamy się nawet na poważne rozmowy w kawiarniach, tylko pierdolimy smuty o uczuciach bardziej lub mniej immanentnych. Oczekujemy za to po drodze wielkich wyzwań, 'chłopców' rodem z Kalifornii, nowych dup do pierdolenia i zostawienia, oczekujemy nowych kurtek w świątyniach konsumpcji a do tego wszystkiego dajemy się znowu nabierać; na kolejne hasełka o wielkości naszych obecnych decyzji. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jarać może każdy, nie każdy może jarać nad mapą zasięgu działania naszych agentów wywiadu. Zostawiamy sobie więc w sobie trochę bezczelnej odwagi, mieszając ją z cholernym poczuciem pokory, skromności i dozą młodzieńczego szaleństwa i robimy swoje, jak co dzień. Bo w świecie, który wymaga od nas wszystkiego, najlepiej jest pójść na przekór i w sumie, nie robić nic. Ot, co, dzisiejsze cholerne społeczeństwo.
I po co to wszystko?
Bo nie zamierzam nikogo zbawiać, nie zamierzam zniekształcić czasoprzestrzeni ani sprawić, że czas przestanie istnieć. Jestem tylko człowieczkiem w wielkiej machinie życia. Dowiedz się kim jestem, to może się poznamy. Zapraszam
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz