czwartek, 11 sierpnia 2011

...i starać się zrozumieć niepoznane.

  


Wszyscy żyjemy w zamkniętym pokoju, z oknem wychodzącym na zewnątrz, zakneblowanym tak, że nie da się go otworzyć. Żyjemy patrząc przez okno na to, co na zewnątrz, nie zdając sobie sprawy, że tak naprawdę nie istniejemy… Okno pokazuje nam obrazki tego, co było, co jest, co będzie; każdy powiew wiatru lustruje naszą ciekawość, skąd przyszedł, czym jest, gdzie pójdzie. W nocy leżymy na wznak ze wzrokiem utkwionym w okno, które daje nam jedynie przebłyski, ale nadal leżymy, ciasno spięci na naszych łóżkach czy kanapach, wyciągając szyje by jeszcze raz spojrzeć na to, co jest poza naszym zasięgiem.  Czarne niebo spowijają kłęby białoszarych chmur, które czasem pokażą zza siebie, jakby z oddali, ów księżyc, co czai się gdzieś w ciemnościach. Lodowaty wiatr przewraca kłęby dymu z zachodu na wschód, dając upust swej nienawiści. A my, ściśnięci pod kołdrami, możemy się tylko domyślać, odczytywać wysyłane nam znaki i starać się zrozumieć niepoznane.  Nie tak to sobie planowaliśmy. Nie tak to miało być, ale czas spojrzeć prawdzie w oczy. Żyjemy w zamknięciu przed życiem. Żyjemy, jakby nie żyjąc, jakby nas tutaj w ogóle nie było… więc co nam szkodzi, weźmiemy nóż, przyłożymy go do swoich nadgarstków i poderżniemy je tak mocno, że wyjdą nam żyły, naderwane zębem czasu.  Pamiętamy, że przyszliśmy tutaj, by móc zaznać prawdziwych pojęć abstrakcyjnych, w czystej ludzkiej formie ich egzystencji. Jednak, pokój nasz otacza ciemność, Nie ma sprawiedliwości, nie ma mądrości, nie ma kompromisu. Nie będzie nigdy tego, co widzimy tuż za oknem, bowiem żyjemy w zamknięciu, pamiętasz? Czasem wydaje się nam, że stoimy na krawędzi niewiadomego, że kręcimy się wokół rozpaczy, która zatacza nad nami koła w powietrzu, niczym sęp nad padliną. Czasem zdaje się, że widzimy przez okno, jak palą się mosty, budowane niegdyś przez naszą wyobraźnię. A czasem chciałoby się po prostu otworzyć to cholerne okno i rzucić się w dół, milion mil w dół, bez nikogo i niczego, co złapałoby nas, uratowało przed niechybnym upadkiem.  A gdyby tak jednak otworzyć okno, rozbić się o posadzki, rozkruszyć o beton, rozpuścić się w kwaśnym deszczu nieba, albo dać się zabić pod kołami przypadkowego roweru. Czasem widok za oknem pyta, czy nie boję się rozruchów, nie - odpowiadam. Nikt tak naprawdę się ich nie boi… Rozruchy codziennie przeżywamy w swoich sercach, uwięzionych w sobie, zamkniętych w zapieczętowanym pokoju.  …więc cóż zostało? Módlcie się za nas, kto wierzy, jesteśmy ludźmi żyjącymi w zamknięciu.  Żyjemy bez życia pod ciągłym obstrzałem obrazków zza okna, pod nieustannym pożarem rzucanych w nasza stronę widoków tego, czego nigdy nie będzie.  Krwawimy razem, na osobności z ran, jakie sami sobie zadaliśmy, nawzajem. To my, ludzie pełni nienawiści, wypełnieni strachem i pożądający więcej. To my, szykujący sobie sami szubienicę złożoną ze wspomnień, urojonych głęboko w głowie; to my, nie mogący się przystosować do powietrza w zamkniętym pokoju.  Podnieście nas, puśćcie z dymem, podpalcie pokoje od zewnątrz, podłóżcie bombę, dajcie nam się zabić, zabijcie nas sami, sprawcie, że znikniemy, że zapadniemy się w sobie, że nigdy więcej nikogo nie skrzywdzimy, że raz, choć raz znikniemy na dobre. I módlcie się za nas, którzy żyją nieustannie obserwowani, przykuci do łóżka, chorzy z tęsknoty, pożądający, wypełnieni po brzegi nienawiścią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz