sobota, 13 sierpnia 2011
Mówiło się na mieście...
W czeluściach czarnego, jak smoła nieba, kryje się chytrze pośród bezszelestnej powierzchni wielki, błyszczący się złowieszczo księżyc w nowiu. Zapomniany, z odległych stron na nas patrzy, widząc wszystkie podłożone w mieście bomby. Nie ma, i nie było nigdy żadnej relacji pomiędzy nami. Tylko kości zdechłych szczurów wyrzucane, od tak, nam pod nogi. Raz po raz powietrze w swej kryształowej strukturze, przecinane zostaje przez ciemne smugi nietoperzy, zostawiających za sobą niewidzialne dla ludzkiego oka, dźwięki echolokacji. Mówiło się na mieście, że noc wypełniona będzie lodowatym deszczem. Mówili tak w kolejce po kebab, w budce telefonicznej, a nawet w podjeżdżającym pod dom Vauxhallu naszego dealera. Mówili też, że pośród kropli zsyłanych rychło na ziemię, znajdą nas; mówili, że zamkną nas, by za wszelką cenę mieć nas uwięzionych, w klatkach. A kiedy zaczął płonąć budynek stacji kolejowej, mówili, że to okropne, że płonie frustracja wzmagana przez ostatnie lata. Kiedy płomienie zaczęły rozprzestrzeniać się dalej, palić z wolna umierających ludzi, też mówili, że ten miał tyle zegarków w domu, że tamten karmił swoje lisy, albo, że jego syn lubił sobie zdrowo wypić. Tak czy inaczej, zapadł w końcu zmierzch tych wszystkich powiedzonek. Miasto umilkło. Nie pada żaden deszcz. Przestało nawet wiać, gdzieś z zachodu na wschód. Wszystko teraz składa się tylko z tego piekielnie czarnego nieba, kilku szarawych chmur, i tego wielkiego księżyca, świszczącego swym światłem w kolorze zapowiadającym nadchodzące zmiany….
Tak, ten księżyc właśnie zawisł naprzeciwko mego umysłu, księżyc z jasną, złośliwą poświatą.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz