poniedziałek, 27 czerwca 2011

A Ty będziesz od niej, za szybko, za daleko.

 
   Ścieżka wydawała się krwista i pokryta w całości małymi cierniami, które pod naciskiem delikatnej, młodej jeszcze, nagiej stópki, wbijały się parszywie w ciało, powodując skurwysyński ból.
    Kazano jej przejść taką właśnie dróżką, taki właśnie kierunek miała obrać, zanim odejdzie w nieznane. Bez żadnych kierunkowskazów, bez licznika-ile czasu jeszcze pozostało, bez okien dookoła średniej gęstości przestrzeni, nic tylko, i ponad to, aż tyle.
    Nigdy jakoś wcześniej nie skazywano jej, nie zmuszano jej; mogła sobie hasać bezpiecznie czy też w cieniu czającego się na nią wilka, po polach, łąkach i lasach, beztrosko, bez użycia broni palnej, znalezionej na środku chodnika.
    I jak teraz ma przewracać kolejne strony podręcznika egzystencji, kiedy nie ma nic, na czym mogłaby się oprzeć, gdy łeb dynda centymetr od ziemi? Tekstura kawy nawet przestała być formalnie praworządna, od kiedy podręcznik nie kuma o co, w nim samym, chodzi. A przyszłość niezapisana jeszcze dla niej, zdawała się niegdyś być jej ostatnią prośbą, ostatnim zrywem niepodległości umysłu; wszystko, byś został. Ale czas przywitał ją z twarzą kwaśną w deszczu, kiedy przechodziła tuż obok krwawej drogi; i tam właśnie kazano jej iść, skręcić i porzucić z lekkością to, co było dokonane wcześniej, przez ojców jej macierzystych komórek w płacie czołowym.
    Każdy krok, który sprawiał drżenie w dłoniach, i każde muśnięcie chodnika oddawało nacisk, z jakim przyszło jej żyć na tym padole, który sama sobie stworzyła, lepiąc sobie kulki i kwadraty z plasteliny kolorowej, jak żywica wypływająca z naciętego drzewa. Trzaski i piski wydobywające się ze ścięgien i rżenie stawów w kolanach doprowadzały do czystych stanów anarchii w jej zakurzonym ciele.
    Droga kołysała się na boki. Rwana wiatrem znad morza przegrywała każdy krok stawiany na skutek mechanicznych ruchów woli. Nigdy, przenigdy nie miała być uczęszczaną, ale jednak, tym razem musiała przyjmować skazańca, spisanego na straty, skręcanego w podchodach życia.
    [ Kochasz ją, ale nie byłeś gotowy. Twój ból jest teraz Twoim więzieniem i z nim przyjdzie Ci zostać. Widzi Cię, ale chce już iść tą drogą, którą iść musi, bo innej nigdy nie poznała.
A Ty będziesz od niej, za szybko, za daleko.]

A tymczasem, patrząc w obiektywnie subiektywny sposób, rozumiem już, jak to jest, kiedy jest się czyjąś drogą cierniową, czyjąś ucieczką, czyimś więzieniem. Biorę więc kawałek z siebie i składam go Tobie, i proszę, zniszcz go, bym już nigdy nie mogła nań spojrzeć ani sprawić, że zmartwychwstanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz