wtorek, 28 czerwca 2011

Kochali się, ale lepiej im to wychodziło na odległość.



'     'Wyzdrowiejesz. '

    Tak właśnie mu powiedziano, gdy początkowo zaczął zanikać rak IV stopnia z przerzutami do wątroby. No, zupełnie ironicznie, bo przecież całe jego wcześniejsze życie było muzealnym okazem perfekcyjnego dbania o siebie i idealnie, wręcz platonicznie, zdrowej karmy wokół umysłu.
    Wszystko zaczęło się któregoś ranka, kiedy oglądał swoje nieziemsko umięśnione ciało w wielkim lustrze, usytuowanym w sypialni, tuż obok małego, białego, kwadratowego stolika. Patrzył na swoje ramiona, nad którymi spędził niemało godzin na siłowni, podziwiał swój brzuch, którego każdy centymetr kwadratowy mówił wprost 'seks, seks, seks', zaczął się potem obracać, by pooglądać swoje plecy. I wtedy.. zauważył, że na swoich plecach widnieje brzydki, szyderczy w swoim jestestwie- pieprzyk. Zupełnie ironicznie, egzystował sobie nad lewym pośladkiem...
    Wiadomo, co dalej, dermatolog 'proszę go usunąć, zaburza perfekcję mego ciała'; lekarz obejrzał, po czym ' Panie X, pobierzemy próbkę, wyślemy na patologię, potem zobaczymy'. Skończyło się biopsją, wyrokiem na życiu. Trwało, jako walka od pierwszej złej nowiny, przez każda kolejną aż do samego końca świata, schowanego głęboko w jego każdej myśli, przecinającej mózg na wskroś.
    'Jeśli wynik będzie zły...to będzie kiepsko. Musi być dobrze, musi być dobrze, musi.być.dobrze.', powtarzał sobie przy każdym CT, więc walczył na miecze obusieczne w swej głowie przeciwko temu, co w nim narosło. Codziennie zmagał się z własnym ciałem, by móc każdego kolejnego dnia, zaczynać od nowa.
    Ironia chodzi po ludziach, czyż nie? Toczył walkę z niewidzialnym dla siebie wrogiem, który zżerał go od środka. W końcu przestał krwawić z kanalików łzowych. I choć jego życie, całe lat 39, pozbawione było w zasadzie wszystkiego- począwszy od używek, poprzez mięso zwierząt, pozbawił się nawet nadmiaru seksu; 'i po co mu to było?' - takie wciąż na nowo zadawał sobie pytanie. A odpowiedzi, jak nie było, tak nie ma i teraz, a przyszłość również jej nie rysuje.
'Proszę mi powiedzieć, czy przerzuty się zmniejszyły?'
'Niektóre tak, stały się mniejsze, ale są nowe, całkiem sporo, znowu w okolicach wątroby'
'Cholera...'
'Niech się Pan nie boi. Uprzedzaliśmy Pana. Trzeba walczyć. Rozpiszemy nową operację, wytniemy wszystko, co tylko się da. Przed Panem kolejny zabieg. Proszę odpocząć, i zbierać siły do walki.'

'Nie powinieneś tego przeżyć. Nie taka powinna być jego historia. Dla dobra swego, niech ktoś zmieni jego historię i weźmie go pod swoje skrzydła. Nie tak to miało być, nie tak to winno się odbywać.  Nie podjęto tych decyzji z jego udziałem. Więc, co się dzieje dookoła świata?- tak sobie myślał.

Zmarł. Dzisiaj mija już trzecia rocznica. '
- Widzisz tamtą kobietę na cmentarzu?- zapytała Darla Jasmine, której opowiadała historię Pana X.
- No, widzę.
- Od trzech lat, tego samego dnia, przychodzi tutaj, na ten cmentarz i spędza cały dzień, wypłakując serce nad jego nagrobkiem. To jego żona. Albo raczej, była żona. Kochali się, ale lepiej im to wychodziło na odległość. On żył sobie tutaj, w tym mieście a ona robiła karierę w Nowym Jorku, jako tłumacz przysięgły.  Całe małżeństwo, które trwało 10 lat, żyli osobno, ale byli, tylko dla siebie. Kochali się, jak dwoje nastolatków, ah, to była miłość.  - zamyśliła się, pozwalając, by zapach konwalii, które kładła na grobie swego dziadka doszedł do jej nozdrzy, po czym dodała po chwilii, nieco głośniej - Trzymaj się.
- Do zobaczenia Panie Dashwood- powiedziała Jasmine, głaszcząc nagrobek.- To do zobaczenia za rok!

    I poszły, obie. Umówiły się w tym domu, przy Alejach, w którym była dzisiaj wielka impreza. Wszyscy znajomi, znaczący coś ludzie, wszyscy mieli tam być, bo wiadomo, kończy się coś, kolejny rok, kolejny przedział czasowy, który trzeba zamknąć jakąś klamrą, np. wielką imprezą z okazji nadchodzącego lata. Szły do samochodu Jasmine, którym miały dotrzeć do Mel, gdyż właśnie tam kolektywnie miało wyszykować się pięć dziewczyn, nim zawitają na Aleje.
   Darla odwróciła się po raz ostatni, przenosząc wzrok z nagrobku swego dziadka na nagrobek Pana X, który mieścił się jakieś 50 metrów dalej, na prawo. Kobieta o pięknych blond włosach, ubrana w ciemne, szarobure ubranie leżała owinięta dookoła małego marmurowego pomniczka. Płakała, rzewnie płakała obejmując coś, co przypominało jej o tym, że kiedyś była kochana, miłością nader szaloną, ale za to, miłością czystą, nieoczekującą niczego w zamian.
'Biedny Pan X, stracić życie to jedna tragedia, ale stracić kogoś, kto leżałby owinięty dookoła nagrobka na środku cmentarza- to jest, dopiero, strata.' -pomyślała

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz