wtorek, 17 maja 2011
Nie będę składać szajsu.
Na taśmociągu życia pojawia się over and over again, ten sam model, ten sam temat, ta sama wadliwa zabawka. Jeden za drugim, seria bezsensownych spotkań, bezsensownych ludzi, którzy nie goszczą w tym życiu dłużej niż półtora miesiąca. Niby postęp, niby to progres, z każdym naprawianym wadliwym elementem, ale ciągle za mało, zbyt nie tak, jakby być mogło. Tu nie ta cześć, tu za bardzo kolor czerwony czerwieni się na widok urwanej ręki, która spadła z taśmy, i leżąc krwawi na posadzce, zieleni się ze złości.
Na szklanym ekranie widnieją kolejne zamówienia, na jeszcze jedną, i kolejną, i następną, o tak. Kierownik sali krzyczy gdzieś nam ponad głowami, szybciej do cholery, szybciej, kończy się zmiana, a norma nie została wypełniona. I chodzi nieustannie, przyglądając się, jak ułomne zabawki wypełzają nam spod palców, prześlizgując się gdzieś pomiędzy maszynami, by trafić w końcu do pudełka, które zalakowane, wsadzone próżniowo do plastikowych torebek, wywożone są w dal, gdzie ktoś je, przypuszczalnie, kupi, i nie będzie to w zupełności, żadne z nas, tych tutaj, na tej sali.
Składamy shit, kompletny szajs, w brawurowej armaturze prędkości, byle tylko, byle było, żeby tak, ooo i już jest. Kogo to obchodzi przecież, że rozleci się za dzień, za miesiąc, za półtora. Kierownik patrzy, krzyczy, i sensownie ma to w dupie; wycina sobie ze świadomości fragmenty Prawdy, bo inne są Fabryki, co składają lepsze, kurwa, zabawki, klocki i inne pierdy, które tak usilnie ludzie chcą kupić, wydać, jakieś pieniążki, zarobione ciężko na pieprzeniu się z Panem Prezesem pewnej krakowskiej firmy. Tak, robiliście to, nawet o tym nie wiedząc.
Rzucam to, ja jebie, rzucam. Nie będę robić już więcej zabawek, już dosyć, basta, powiedziałam. Kierownik nawet nie spojrzał, może nie dosłyszał od tego wycinania kawałków rzeczywistości. Wyszłam przed Fabrykę, zostawiając w tyle Halę, która była tłem, tłem dla ludzi na Płaszowie. Nie będę składać szajsu,myślałam sobie, chcę czegoś więcej; niech mi no tylko ktoś spróbuje jeszcze raz, pociąć rzeczywistość, to przysięgam, zagryzę na limbiczną śmierć, albo nawet i gorzej.
A przede mną, rozpościerał się widok inny, niż tło za mną, zupełnie, nie pasujący do jakiegokolwiek fragmentu taśmociągu z Fabryki. Zieleń zalęgła się w gnieździe, uwikłanym, przez czarną wstęgę Wisły.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz