Kolejny dzień, kolejna noc, kolejna impreza, znowu to, znowu tamto, ej, siema, jestem Rysia, siemanko jestem ...., znowu poranek, znowu toczą się butelki po ziemi, znowu ktoś krwawi, znowu mózg przeorany. Nie macie tego dość, ja się pytam?
Spizgani jak ostatnie szmaty, którym dosłownie z mózgów wylewa się, nawet nie już płyn mózgowy, tylko wódka, stoimy na przystanku, kompletnie nieogarnięci. Docierają do nas jakieś przebłyski wczorajszego dnia, nocy wczorajszej; co się działo?- ja się pytam. Co się tam, kurwa, działo?
Początek na Kazimierzu, przez Azory idąc dalej, skończywszy na Prądniku Czerwonym. Cały Kraków naznaczony naszymi umysłami, które rozbijając się o miejski chodnik musiały już do reszty stracić wczoraj wszelkie pozostałe w nas resztki godności człowieczej.
Rzecz się miała w tramwaju, rzecz się miała na przystanku, że jakiś balonik spękany, że cnota, że się tulimy, że się kochamy, że jest zajebiście; (o fuck, o duszo moja, co Ty robisz! ) że coś było o kłótniach, że rzecz się miała w autobusie, że ktoś się na rurze giba, że cały naród autobusowy patrzy na nas, jak na pojebów, że bitch, że bluzgi pod swoim adresem, że rozkmina rodzinna, że sikamy sobie na lajcie gdzie popadnie-począwszy od przystanku, kończąc na osiedlowym śmietniku, że idziemy, że biegniemy, że wódki, że barmańskie, że lufa na wjazd na chatę, że urodziny, że życzenia i że kurwa odpadliśmy w którejś minucie, że Kalinka, i że pa ruski gadali ktoś sobie, że harmonijka, że koszula, że śpię sobie na czyimś łóżku i nagle wybudzam się a tam -ej siema, Damian jestem- i typ podaje mi rękę, wychodzi a ja idę dalej spać, a nad ranem budzi mnie znowu typ ten sam i mówi- no to ja spadam, siemano; więc rzecz się ma w tym, że właśnie nie wiem, że o co w ogóle chodzi, że co się tam działo?
Za dużo w tak krótkim czasie. Nie da się tego ogarnąć, albo da się, tylko, że ja już nie mogę; nie- ja chyba nawet już nie chcę. Już to się nudne zrobiło, już mam dosyć, już się chcę wypisać, już kurwa wysiąść z tego pieprzonego tramwaju jadącego do miasta, które nigdy nie istniało. już chcę przysiąść sobie w jakiejś knajpce, albo, tak jak dawniej, nad brzegiem ukochanej Wisły, by móc poczytać sobie książkę, albo po prostu popatrzeć sobie na płynącą wzdłuż mnie wodę, na ptaki, co podpływają nieśmiało ku moim stopom rześko wyciąganym do letniego słońca.
Jedyna myśl, dobra, w tym całym gównie jest taka, że gdzieś tam ktoś jest; że jest. Istnieje naprawdę i to jest realne w swojej irracjonalności. Gdyby tylko tak można było... ale chodzi o to, że nie bardzo właśnie, można.
Należy przestać, tu i teraz, zanim będzie za późno, by zrobić krok w drugą stronę, tym bardziej, że stoimy na rozdrożu, w obecności tak wielu nowych dróg, a ja widzę otwarte drzwi gdzieś tam, przede mną, otworzone kompletnie przypadkiem, i choć to niebezpieczne, mam ochotę tam wejść i przekonać się, co jest za nimi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz