piątek, 11 marca 2011

...i wiemy doskonale, że należy czekać.

     

       To wszystko jest jakieś takie lepsze, że mi się tak zdaję,  a niby wcale przecież nie udoskonalone; coś się w sumie zmieniło, chociaż wszystko pozostało dokładnie takie samo. Patrzymy na świat tymi samymi oczami, w taki sam sposób mrugając i mrużąc powieki. Wychodząc z pokoju, jakiegoś tam, bo prawda taka jest, że nie ma się pojęcia, gdzie się rano jest, więc wychodząc, zostawiamy te same butelki, te same papierki, płytko rzucone w pośpiechu przed siebie. Przechodzimy, równo stąpając, po tych samych okruszkach, co zawsze a na łóżku zostawiamy ciągle tych ludzi, co zawsze. Wszyscy oni tacy sami, chociaż tak różni w swojej odmienności, śpiący, połączeni mitycznym węzłem nieśmiertelnego Morfeusza, z jedną nogą wysunięta poza zmiętą kwadraturę ciepłej kołdry. Śpiący są tacy spokojni... Czasem jeszcze można coś zjeść, napić się z dowolnego kubeczka, który wyda się sensowny, by akurat ten przyłożyć do swych ust i z wolna sączyć jego zawartość. Resztki zbiera się z samego wnętrza miliona większych i mniejszych burdeli, jakie się wczoraj zrobiło. A na śniadanie jemy ten sam zestaw, płatki albo kanapki, kanapki albo płatki, ileż można?
Wieczność, jak widać.
       Dni upływają nie wiadomo kiedy, ciągnie się godzina za godziną, sekunda za sekundą, noga powłóczy jedna za drugą w równym tempie marsza pogrzebowego wygrywanego przez poranny stukot koni mechanicznych na skrzyżowaniu ulic Ja-Pierdole i Nie-Ogarniam.
       I jesteśmy gdzieś tam i my, osiągnąwszy szczyt depresji wczesnowiosennej, wątpiący w sens istnienia śniegu na ulicach, wychwytujący starannie pierwsze strzeliście błyskające promyki słońca na Błoniach; my, ścigani przez tramwaj nr 12; my, ci źli, co nie ustępują nikomu miejsca na pustym przystanku; my wreszcie, co jesteśmy za głośno w domu ciszy.
...i wiemy doskonale, że należy czekać. Wszystko jest jeszcze bowiem, przed nami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz