I wszystko się streszcza w tym arbuzie, co to sobie w pewnym miejscu leży, tak po prostu, z dupy, realnie, kompletnie sobie egzystuje, bo tak.
W ogóle cała Starowiślna to taka jedna z tych dziwnych ulic w Krakowie, które raz się kocha a raz się ich nienawidzi. Zależy, nie? Od pogody, od twojego humoru, od kurwa głupich rzędów wycieczek lejących i wylewających się zewsząd po płycie chodnika, od czasu na przejście kawałka tejże ulicy, od tego czy idziesz na pocztę czy na rynek, od pory dnia i kurwa, od tego, że taki ma się, cholera, kaprys.
Dajmy na to, dzisiaj.
Poranek roku jakiegoś tam 2011. W sumie ranek ciepły, ustosunkowując się do kilku poprzednich. Szłam sobie, na lajcie, nie, na zajęcia, co się odbywać miały w AudioMaxsie. Czemu nie tramwaj? A jakoś tak ten, niech będzie, że tak mnie impuls, pierwotny zwierzęcy instynkt poprowadził.
Wylewające się nieśmiało słońce opadało kolorowo na bruk owej Starowiślnej. Prawie nikt nie kręcił się, ni to po jednej, ni to po drugiej stronie. Z Kefirka, jak tak sobie szłam, nie wychodziła żadna zbłąkana dusza, a tramwaje marki Bombardier sunęły po swoich wyznaczonych torach niezwykle subtelnie, tak po łabędziemu, bym nawet rzekła. I jak tu w takim momencie życia, tej ulicy nie kochać?
...i tak doszłam do ulubionego miejsca, do mojej małej abstrakcyjnej formy wszystkiego, tego małego idealnego 'ja' w całości wszechświata, w całości bezmiaru tej materii i formy, co ją tak raczymy czasem nie ogarniać.
Doszłam do arbuza.
I w arbuzie tym, jak mówiłam, chodzi o to, że jest.
I tak egzystuje on już od dwóch lat, co najmniej, gdyż dwa lata temu, jak nic, jakby to wczoraj było, pamiętam przecież, wtedyż to zaczął owy arbuz istnieć dla mnie.
...bo go zwykle i po prostu zauważyłam, w całym tym jego zwykłym jestestwie, które sobie tak ulubiłam i ukochałam.
Arbuzie jestestwo. Jakież to proste!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz