sobota, 15 stycznia 2011

The rain came down.

 'The rain came down.
Hard and soft.
It hit the grass.
Green and wet.
Wet. So wet.
It reminded me of you.
You always smelled like the rain.'


Wychodząc dzisiaj z domu zauważyłam, że niebo płacze nad moja głową. Zupełnie tak, jak ja płakałam rano nad niebem. Stało się ono tak szare i bezkolorowe, a bezkształtność jego zaczęła być niepokojąca. Nie wiem już czy ono kiedykolwiek było...
Stawiałam więc swoje stopy, w butach marki trampek, jedna tuż po drugiej, raz po raz wdeptując gdzieś piętą czy dużym palcem w kałuże płaczu z życia wzięte.
Bruk jednej z ulic Kazimierza zalany zupełnie tym płaczem niebios zdawał się cierpko oddawać każdy ból, jaki sprawiał krok ten, stopa w stope stawiany.
Zimne krople spadały na moją twarz, lecząc ją z tego, czym w ostatnim czasie została doświadczona. Smutek cały i ta bezkształtność uczuć zlały się z nicością nieba. Deszcz był tylko pomostem.
Siedząc teraz w domu, myślę sobie, że lepiej jest nawet, jak pada deszcz.
Przynajmniej nie mamy złudzeń, że coś jest wtedy, gdy tego nie ma.

...bo słońca jak na razie nie widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz