'The rain came down.
Hard and soft.
It hit the grass.
Green and wet.
Wet. So wet.
It reminded me of you.
You always smelled like the rain.'
Wychodząc dzisiaj z domu zauważyłam, że niebo płacze nad moja głową. Zupełnie tak, jak ja płakałam rano nad niebem. Stało się ono tak szare i bezkolorowe, a bezkształtność jego zaczęła być niepokojąca. Nie wiem już czy ono kiedykolwiek było...
Stawiałam więc swoje stopy, w butach marki trampek, jedna tuż po drugiej, raz po raz wdeptując gdzieś piętą czy dużym palcem w kałuże płaczu z życia wzięte.
Bruk jednej z ulic Kazimierza zalany zupełnie tym płaczem niebios zdawał się cierpko oddawać każdy ból, jaki sprawiał krok ten, stopa w stope stawiany.
Zimne krople spadały na moją twarz, lecząc ją z tego, czym w ostatnim czasie została doświadczona. Smutek cały i ta bezkształtność uczuć zlały się z nicością nieba. Deszcz był tylko pomostem.
Siedząc teraz w domu, myślę sobie, że lepiej jest nawet, jak pada deszcz.
Przynajmniej nie mamy złudzeń, że coś jest wtedy, gdy tego nie ma.
...bo słońca jak na razie nie widać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz