piątek, 7 września 2012

i nie znam już innych słów



Idę przez miasto. Przede mną świat, za mną spalone mosty. Nie zmuszam się do niczego, po prostu przed siebie, byle do przodu. Kilka godzin na zimnym wietrze z dubstepem w uszach. Dudnią basy, raz po raz sięgam po odtwarzacz, zmieniam bit i stawiam krok naprzód. Myślę o tym, że byliśmy zbyt blisko. Twoje rzęsy na moim policzku, a czas i przestrzeń nagięły się pod ich naporem.  Najchętniej znalazłabym cię na końcu świata i stanęła na szczycie, by móc potłuc ci w mieszkaniu talerze. I marze o prysznicu, gorącym jak skurwysyn, bo zaczynają mi odmarzać uszy i nie wiem już czy coś w ogóle słyszę. Nie ma sensu iść dziś w clubbing, wódka leje się za drzwiami a bramkarz stoi i podpala fajkę z trawy. Zatrzymujesz się czasem, wiem to, by móc pod jakimś murem rozpinać rozporek. Miasto czuje tę urynę a ty szczasz pod ścianą nadal. Widzę jak to robisz i jak bawisz się, rozbryzgując siki na prawo. Mogliśmy to zrobić na pralce w twoim starym mieszkaniu, pieprzyć się pod ścianą, albo robić to przez całą noc nawet się nie dotykając. Idę dalej, mijam bary, mijam ulice i przystanki. Na nich sto tysięcy ludzi idących jak ja – gdzieś kurwa przed siebie. Wpadam na ziomka, kilka lat się nie widzieliśmy, wszystko wporzo, ma żonę i dziecko w drodze. Życzę lepszych dni, i spierdalam nadal, byle daleko od niego. Wszyscy idziecie tą samą ścieżką, ten sam scenariusz odgrzewany w tej samej kuchence gdzieś pośrodku świata. Myślę, że ja nigdy tam do was nie pasowałam. Podczas, gdy ty wybierasz w sklepie tuzin pieluszków, ja czytam Newsweeka, przygłaśniając  Modestep, na którego koncertach traciłam cztery razy żebra. Robisz dobrze swojej nowej dupie a ja mam w dupie to, że Brazylijczyk się potnie, bo chce umówić się ze mną na pięciominutową randkę. I nawet jeśli teraz, idąc naprzód odmarzają mi paznokcie, chuj z tym. Paznokcie to nie żaden palący się problem. Stawiam krok za krokiem, ciągle w ruchu, nigdy statycznie. Przejść przez życie i nie skurwić się po drodze. Idę a dubstep rozpierdala uszy.





Żyły zaczynają się ogrzewać pod mocnym basem i coraz bardziej jest mi dobrze;  niebo zaczyna się układać pod stopami i chuj z tym wszystkim, bo i tak patrzysz wciąż przed siebie.  Przechodzę przez skrzyżowanie, za dużo ludzi w tym nieistniejącym mieście a potem jeszcze siedem suk napierdala po ulicy. Pewnie jadą na akcje, zapuszkować kogoś z Huty albo jadą, by sobie jechać i chwalić się nowymi skarpetami na mieście.  Nieważne, bo lubię jak zasypiasz szybciej niż możesz mi o tym opowiedzieć . Całuję cię w czoło na dobranoc a tobie śnią się nieznane historie. A potem się przebudzasz, kiedy staram się cię nie obudzić. I czuję wtedy, że jesteś dla mnie, chociaż potem znikasz rankiem. A potem przypomina mi się, jak paliłam skręta w palącym się samochodzie, z zupełnie kimś innym niż ty. I dym zastępował nam powietrze i dobrze było wtedy i spaliłam to, jak spaliłam tamten most, idąc wciąż przed siebie. Lubię czasem wrócić tam myślami, chociaż rozpierdala to głowę bardziej niż Borgore. Ale czuję to, i wącham wolność, ciesząc się, że byłeś tam wtedy ze mną.  I nagle, jak piorun, znikąd dopada cię symfonia dźwięków – chce być po prostu szczęśliwa. W tych krótkich słowach zawiera się wszystko i w nich składa się cała ta pierdolona egzystencja. Wszystko inne to ściema. I cokolwiek ci powiedzą, kiedy czekasz na coś w poczekalni, nie wierz im. Pieprz ich system i rusz się, zaczynając nowe życie. A coraz głośniejsze dźwięki wciąż dudnią mi w uszach…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz