Jestem już tylko cieniem. Nie widzę nic przed sobą. Wszystko co się dzieje wokół sprawia, że dalsze życie staje się niemożliwe. Gdziekolwiek nie pójdę, droga prowadzi donikąd. Bywam ofiarą swoich wyborów i bywam ofiarą także waszych wyborów. Los wiedzie mnie przez meandry ironicznych zdarzeń. Dostaję wspaniałe wiadomości o życiowej szansie, by jednocześnie dowiedzieć się, że szanse te mogą mnie skończyć. Co wybrać, gdy masz do wyboru stryczek lub brak tlenu? Nie mogę czekać w nieskończoność, nie mogę nic nie wybrać. Bo nawet brak wyboru będzie wyborem. Czas ucieka szybciej niż widać to na zegarze. Czas domaga się przeraźliwie decyzji. Decyzji, której nie potrafię podjąć. Nie umiem wybrać pomiędzy śmiercią a śmiercią. Pętla się zaciska a kulminacja pojawi się tuż za chwilę, już mnie widzi, już uśmiecha się z coraz bliższego bliska. Idę wprost na czołówkę, zderzę się śmiertelnie z tym, co mogło popchnąć mnie na nową drogę życia.
Czy nie widzisz, że to niemożliwe, bym wybrała? Cokolwiek wybiorę - przegram.
Duszę się z każdą minutą coraz bardziej, krzycze po nocach z bólu.
Dlaczego? Chce tylko wiedzieć dlaczego, zanim cały ból ustąpi, zanim moje ciało przestanie oddychać.
...zabawne, walcząc o nowe życie, pozbawiłam się go.
Za dużo tlenu na końcu też cię zabije.
To jak z naszym systemem - idę do przychodni, oni mówią, że najbliższy termin jest za kilka miesięcy, i odsyłają mnie na najbliższy mi oddział ratunkowy. Tylko, że na oddziale ratunkowym nie chcą mnie przyjąć, bo nie widać oznak zagrożenia życia, i odsyłają mnie do poradni. I tak w kółko. Pięknie.
Słowa są nieskładne, nie pasują do siebie, nic już do siebie nie pasuje, bo ten świat rozpadł się na kawałki. Próbując je poskładać, tylko rozsypałam je bardziej. Ironia za ironią. UEFA daje mi 2 dni. Przez UEFA zginę. Wspaniale; żegnam zatem.
środa, 30 listopada 2011
sobota, 19 listopada 2011
Nie mamy żadnej przyszłości.
'Jesteście przyszłością, was dwoje, was troje, cała wasza grupa stu pięćdziesięciu osób, wy kształtujecie...' Bullshit, panowie i panie. My tylko konsumujemy kolejne butelki Barmańskiej, my tylko wypalamy kolejne tony skrętów; to my, w końcu zaliczamy wszystkie dupy w okolicy. Tak, tatuśku, nie wypuszczaj dzisiaj z domu swoich córek i synów, bo wyszliśmy na ulice Krakowa.
Miasto nam sprzyja. Ulice układają się w dogodne do przechodzenia trójkąty i czworokąty, boki kamienic łagodnie pozwalają po sobie spływać a balkony zostawiają uchylone okno albo lufcik w salonie. Tak. Wejdziemy tam i zjemy wasze dzieci żywcem. Resztki włożymy do lodówki, byście mogli zaobserwować potem, kiedy powracacie wszyscy z pracy, że pociechy miały całkiem bezkarnie pomalowane na zielono paznokcie u stóp. A potem pójdziemy dalej, może na Błonia, gdzie obstrzyżemy wszystkie karkołomnie tam przywiezione owieczki; zakradniemy się jak lisy i wgryziemy się w ich dupy, od przodu, bo lepiej smakują. A potem zawrócimy, zrobić sobie sałatkę z bukaki, żeby nikt już więcej nie mówił 'Chcesz?'. Będziemy to popijać winem marki Wino. Konsumować, konsumować, nic ponad to nam nie zostało. Pierdolić straty, idźmy po więcej. I chuj, że to wszystko mamy tak na prawdę w dupie.
Co z tego, że dano nam wotum zaufności, skoro przepalamy je tuż pod stołem? Co z tego, że dajecie nam te swoje dyplomki i dyplomy, skoro sprzedajemy je na makulaturę, by mieć parę złotych na wódkę? Każecie nam czytać jakieś kompletne bzdury, których korzenie zasiedziały się już dawno w świecie, który już wieki wstecz wcale nie istnieje; twierdzicie, że nic nie wiemy o życiu, że nie znamy sie na płaceniu rachunków, że nie rozumiemy zawzięcie skomplikowanych procesów, które rządzą kapitalistycznym światem gospodarki. Nieustannie jednak, zapominacie o kilku ważnych faktach. To my tworzymy innowacje, to my upraszczamy wasz nadmiernie skomplikowany świat, to my gramy na giełdach i płacimy miliony za przypadkowe operacje finansowe, to my zajmujemy wam stołki w wielkich korporacjach światowych, to my ubieramy was, i to my, coraz częściej stajemy się waszym obiektem seksualnego pożądania. To o nas śnicie w swoich wielkich dziejach Morfeusza, to nas boicie się zobaczyć tuż za rogiem ulicy, kiedy sikamy na chodnik pod klubem. Robicie z nas liczby, w ogromnym przedsięwzięciu psychicznej eksterminacji.
Marnujecie nas.... mieszając nam w głowach niepotrzebnymi rzeczami, by potem zastanawiać się, dlaczego wyrażamy głośny sprzeciw. Nic nie szkodzi. Nie czujemy żalu, nie mamy w sobie żadnej nienawiści. My żyjemy, jesteśmy świadomi. Nie mamy żadnej przyszłości. I właśnie to sprawia, że odwrotnie do was, drodzy 'mentorzy', my nie kontemplujemy życia, my je, w całej jego prostocie, przeżywamy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)