poniedziałek, 12 września 2011

Przyszłość barany!


3 miesiące. Trzy miesiące. Tysiące kilometrów, podobna ilość mil. Stos nowych uściśniętych dłoni, setki wpatrzonych w ciebie oczu. Dziesiątki komentarzy pod twoim adresem; na palcach liczyć te trafione. Sto tysięcy słów zasłyszanych w różnych językach, miliony słów nie znaczących nic. Tysiące uścisków, dziesiątki pocałunków, metry nocy liczonych w księżycach. A wciąż czujesz niedosyt. Wracasz, znowu wyjeżdzasz, znowu wracasz, znów wyjeżdzasz. I tak życie toczy się: na walizkach, w siatkach, w torbach; nosząc butelki z wodą, plastikowe pojemniki z jedzeniem, kanapki zawijane w reklamówki, buty ze startymi podeszwami, sikanie na stacjach benzynowych, wyrzucane z uśmiechem waluty. A tu ponownie, jak było, tak jest, znowu wybieramy, znowu aferzymy się, bo nie przyjeliśmy łapówki, a to oskarżamy Fotygę, a to silimy się na delikatne uniesienie brwi wobec Sikorskiego.  I jakoś ciagle i wciąż nie możemy ustać na drodze postepu, choć w końcu Kowal powtarza do znudzenia Przyszłość barany! . Ciągle tak nam jakoś raźniej wracać do przeszłości, zupełnie bez sensu, nie zamykając ani nie paląc za sobą mostów. A mnie tak jakoś, dla odmiany od nich, się to udało. Spaliłam most, zburzyłam gruzy. Patrzyłam jak się palą. Co teraz mam powiedzieć? Nic, w sumie już do powiedzenia nie pozostało. Odwrócić się, odejść. Zbudować coś, gdzie indziej.
Ot, tak. Bo właściwie, dlaczego nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz