środa, 15 czerwca 2011

To nic, że boli. Serio.


    Wyłonił się zupełnie nie wiadomo skąd. Tajemniczy i piękny, niczym jakieś mityczne stworzenie, które zesłane zostało tutaj, na tę ziemię skrwawioną w bojach, by móc przepowiedzieć ukojenie, albo i kolejne potyczki życia z losem. Któż może to wiedzieć?
    Zawisł niepewnie, lecz niezwykle subtelnie w swojej sile, tuż nad horyzontem, złożonym z rzędów krawędzi budynków i budyneczków wszelakiej maści. Zawisł na potęgę i na skromność naszą, by móc być wystawionym na te trzydzieści parę milionów i więcej par oczu, które miały nań patrzeć, a docelowo, podobno, również i podziwiać.
   Spowity we mgle, pod osłoną nocy był, jako towarzysz, chociaż mgliście przesłonięty transcendentnym pieczem gorącej gwiazdy z daleka. Trwał tak przy nas, kiedy spowiadaliśmy się grzecznie z naszych czystych, jak najbardziej, grzechów ostatnich czerwcowych dni.
    Przydałoby się wino, utoczone z tętnicy żylnej, którego moglibyśmy wspólnie skosztować. Nalać je tak, na ten wiślany bulwar, którego gościnności tak mile sobie dzisiaj używaliśmy, a potem, dokładnie, jak zwykle babcia nakazywała, wylizać, z tym, że bulwar, bo nie talerz, rzecz jasna.
    A potem poddać się złowrogiemu działaniu tegoż wina, co urodziło się wewnątrz, w środku. Bo prawda polega na tym, że nie ma nic bardziej zatruwającego nam własną egzystencję niż to, co jest już w nas... więc chodź tutaj, do nas, wyrywając sobie po drodze rzęsy z nad oka, szczypiąc się po sutkach tak, by odpadały z bólu. Pochyl się nad swoim uduchowieniem i przyjdź tutaj, do nas, na ten bulwar wiślany, gdzie można tylko i wyłącznie przyglądać się, jak umierają przechodzący obok ludzie. Podpełznij tutaj, na czworaka, aż zdasz sobie sprawę z tego, że pozdzierałeś oba kolana.
To nic, że boli. Serio.
Bo nie ma to najmniejszego znaczenia.
Liczy się tylko to, co jest przed nami.

A jest. Widok zaćmionego przez Słońce Księżyca, któremu po raz kolejny zdarzyło się... być w pełni.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz