czwartek, 9 czerwca 2011

Bywa, że znikamy.

  
    Było zimno, mroźnie, a dla większości po prostu nieprzyjemnie, ale za to krajobraz był przepiękny. Drzewa wokoło placu zabaw bieliły się maleńkimi iskierkami śniegu i lodu, stopionego na nowo w jedną całość. I chociaż mówi się, że śnieżynki i lód to całkiem dwie różne rzeczy, to tylko one razem, zespolone w jedno są w stanie zachwycić. I tak też było i tym razem. W lutym wszystko przykryło się bielą, a ludzie pozostawali w domach, jakby zapadając w sen zimowy. Odkąd kilka lat temu miasto zaczęli opuszczać najznamienitsi mieszkańcy, wyprowadzając się do większych aglomeracji, okolica zaczęła popadać w zapomnienie. Coraz częściej zamykano sklepy, kafejki, coraz rzadziej na ulicy można było zobaczyć śmiech.
     Aż któregoś dnia, dokładnie tego przepięknego dnia zimy, złożonego z zespolonych kawałków śniegu i lodu, śmiech pojawił się wokoło stawu, który usytuowany był nieopodal szkoły. Śmiały się dzieci, które ogromną watahą wybrały się na pobliski plac zabaw porzucać się trochę śnieżkami i próbować nawzajem zniszczyć swoje dopiero co, ulepione bałwany. Był tam pewien mały chłopiec. Na mroźnym wietrze powiewały jego hebanowe włosy. Twarz jego jeszcze dziecinna patrzyła na ulice miasta z pewną dozą zachwytu, ale oczy, te niesamowite oczy barwy szmaragdu, w których odbijał się blask niezwykłych ogników, one widziały tylko zmarnowane szanse. Ręce poprzecinane bliznami raz po raz dotykały śniegu, balustrad, drewnianych konstrukcji, altanek, łapczywie porywały kawałki ziemi delikatnie je głaszcząc, jakby dawno nie mogły utulić ukochanej osoby. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż chłopiec, teoretycznie będący częścią watahy dzieciaków na placu zabaw- chłopiec  ten wcale nie chciał bawić się z innymi dziećmi. Po prostu stał nieopodal, obserwując wszystko dookoła.
    A w szczególności jedną osobę…
    Była tam także mała dziewczynka. Bardzo chuda o niezwykle mizernym wyglądzie. Jej kurtka wyglądała, jakby dosłownie przeszła przez psie gardło, wymemłana i wymiętoszona. Niegdyś niebieska, o bardzo intensywnym odcieniu, musiała się mocno sprać, bo rękawy bliskie były już kolorowi zielono-błotnych wymiocin. Miała na sobie ogromną, fioletową, wełnianą czapkę z wielgachnym pomponem, dzięki czemu wyglądała jak wielki ptak w stadzie małych przepióreczek, a jej rękawiczki, również niezbyt bogate, odznaczały się niezwykłą koślawością. Mimo to, dziewczynka ta zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, jak fatalnie w oczach obserwującego ją małego chłopca wygląda. W zasadzie to faktem jest, iż nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, iż jest obserwowana, nie mówiąc już o tym, iż ktoś mógłby ją oceniać. A już na pewno nie jakiś sześciolatek! Ale dzieciak z niej był wyjątkowy. Każdy chciał się z nią bawić, bo wiedział, że ona zawsze po innych posprząta i że zawsze będąc w jej towarzystwie, prędzej czy później, dostanie się od jej rodziców jakieś słodycze. A to była nie lada przynęta.
    Tego dnia było naprawdę zimno. Każdy rodzic poubierał dziecko w co najmniej milion zapasowych skarpet, dwa miliony niepotrzebnych dziecku rękawiczek i ponad tonę szalików, które według zaleceń miały sprawić, że gardło małego dziecka pozostanie chronione. Również i mała chuda dziewczynka ubrana była dzisiaj lepiej, wyposażona bowiem w dodatkowy sweter, który na szczęście jej nie przeszkadzał, ale  dał jej rodzicom powód wystarczający do tego, by mogła pójść pobawić się z innymi dziećmi koło stawu. Zabawa trwała w najlepsze dopóty dopóki ktoś nie wyrzucił piłki trochę mocniej niż zwykle to robił.
- Przepraszam! Zaraz po nią pójdę- krzyknął pięcioletni Jakob i już mknął zwalistym krokiem w stronę stawu
- Nie!!- stanowczo krzyknęła mała chuda dziewczynka w wyświechtanym ubraniu- Nie pozwolę ci wejść na staw. –żachnęła się -To niebezpieczne. Jesteś za mały.
- Więc… co zrobimy?
- Ja tam pójdę. Jestem starsza od ciebie.- zdecydowanie odpowiedziała
-Darla! No coś ty!?- ale już było za późno, mała ruda dziewczynka, chuda jak kij od miotły wlazła już na lód i posuwała się miękkim krokiem coraz bardziej przybliżając się do piłki.
    Staw wyjątkowo w tym roku zamarzł na dobre. Nigdy nie zdarzyło się jeszcze, by w całości pokrył się lodem. Tej zimy stało się inaczej. Skuty w kajdany lodowego kasku staw wydawał się taki przystępny i zupełnie bezpieczny.  Darla, wchodząc na lód zupełnie się nie bała. No bo czegóż by tu się bać? To tak jakby chodzić po podłodze. Żadnemu sześciolatkowi nie przyjdzie nigdy do głowy, że lód tak naprawdę jest kruchy. Robiąc małe kroczki, posuwała się w głąb stawu. Była coraz bliżej piłki, która tkwiła teraz pośrodku lodu. Wyglądała tak niewinnie, bezpańsko, czekając na nowego właściciela, zupełnie jakby ktoś ją tu przed chwilą upuścił.
    ‘Hurra!’ pomyślała w duchu Darla, kiedy dotarła do piłki. Przystanęła przy niej na chwilę i zastanawiała się czy ja podnosić czy nie.  ‘ A może by się podrażnić trochę z kolegami?’ Nie. Ten pomysł był głupi. Lepiej było ją po prostu wziąć i wrócić na plac zabaw. Wyciągnęła wiec rękę do piłki:
-Mam ją chłopaki! Mam! Teraz możecie…

Czasem zdarza się, że ludzie znikają. Ból staje się fatamorganą, krew przestaje płynąć w naszych żyłach a ludzie… ludzie zapadają się w sobie. Wiele jeszcze miałaś do powiedzenia, wiele… ale wtedy właśnie… zniknęłaś.

    Rude włosy w jednej chwili pogrążyły się w otchłani czarnej wody, która wydobyła się z małego pęknięcia, które w następstwie nacisku stópki sześciolatki powiększyło się w dziursko, pochłaniające ją całą. Czuła przenikliwe zimno. Odczuwała każdą kropelkę wody, jakby były to noże wbijane w jej ciało w sadystycznie uwikłanym śnie. Wpadła do lodowatej wody, spod której nie mogła się wydostać. A przecież jeszcze przed chwilą, dokładnie przez 45 minutami wyszła z pobliskiego domu, domu przyjaciela, by razem z nim pobawić się na dworze. Ktoś zawołał:
- Pójdźmy pograć w baseball zimą! Będzie odjazd!
    I wszystkie dzieciaki to zrobiły. Żadne z nich nie zapamiętało do znudzenia powtarzanej dzień w dzień każdej zimy mantry, którą ich rodzice wypowiadali w szale troskliwości o własne dziecko:
- Nie wchodź na lód!
    A teraz ona tkwiła pod jego taflą, gotowa by umrzeć, bo nic więcej zrobić nie mogła…

Frag. 'Bywa, że znikamy' DarlaDashwood, 2009

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz