wtorek, 19 października 2010

W moich oczach widział Inność.

'just a Stranger in a Strange Land'
 z Notatek z Miasta Krakowa

29 kwietnia 2010r.

Stałam tam. Po prostu tam stałam. Otoczona morzem ludzi pośrodku ciemności wieczora. Stałam tam. Przystanek koło Galerii Krakowskiej zdawał się być wysepką, małą wysepką, na terenie której nic nie trwa wiecznie.
Ludzie. Ludzie dookoła. Nikt się nie zna, nikt nie ma zamiaru się poznać, chociaż w skrytości serc i umysłów każdy, każdy z nich z osobna- w owej skrytości o tym marzy. A jednak- wszyscy stoją i to stoją nieruchomo, wodząc oczami po innych. Każdy jest tu gapiem. Każdy gapi się na każdego, wszyscy się obserwują. I nie ma, nie ma takiej osoby, która by po prostu nie gapiła się na inną osobę. Jesteśmy i robimy to samo. A jednak…

 
Każdy z tych ludzi na coś czeka. Na początek lub na koniec. Tramwaj, autobus, mąż, żona, chłopak, dziewczyna, kolega, koleżanka, wiadomość, telefon, informacja, czas, całus, pocałunek, uścisk dłoni, warknięcie, szczeknięcie zamka w drzwiach, znajomy odgłos łap sunących radośnie po podłodze…

 
Czas.

 
Każdy z tych ludzi na coś czeka. Każdy z tych ludzi obserwuje innych. Każdy z tych ludzi robi dokładnie to samo, co robią inni.

 
Więc jak to się dzieje, że nikt się nie dostrzega? Jak to się dzieje, że nikt z nich się nie widzi?

 
Odpowiedź na to pytanie pojawiła się tuż przed tym, jak pytanie zadałam.

 
Wszyscy są tacy sami.

 
I nic się nie zmienia.

 
Wszyscy jesteśmy tacy sami.

 
...więc stałam tam, stałam tam. Po prostu. Wpatrując się w pustą przestrzeń pomiędzy szyną a betonem. 

 
I wtedy przyszedł on.

 
Obszedł kilka razy sąsiednie przystanki. Wszyscy, wszyscy nagle, niczym zbudzeni z trwającego sto lat letargu-zbudzili się. Zauważyli go.

 
Siwa broda sięgała mu do wymiętej, szarej kamizelki, która, sądząc po stanie sprania, musiała mieć ze dwadzieścia lat. Powłóczył nogami, raz po raz ocierając brudną nogawkę lewej strony spodni o nogawkę od strony prawej. I miał kapelusz. Kapelusz, który był dokładnie tym, kim był on sam - owy jegomość. 

 
Kapelusz był Inny.

 
A Inność jego polegała z grubsza na tym, że nie był taki sam, jak inne kapelusze ludzi na przystanku.

 
Czarny i duży, góralski kapelusz. Z ogromnym orlim piórem wetkniętym w materiał koło ucha, a przepasany dookoła czerwoną wstążką. 

 
Nic na tym przystanku nie mogło być bardziej Inne niż wszystko, niż ten Kapelusz, a co za tym idzie również i jego posiadacz- człowiek.

 
Nie patrzyłam na niego, choć zbliżał się powłócząc nogami w moim kierunku. Obserwowałam tych, którzy obserwowali Jego. Stałam się gapiem. Gapiłam się na ludzkie reakcje- na ustępowanie z drogi, marne próby odwrócenia wzroku od Innego niż oni sami człowieka. A On nadal szedł.

 
I stała się rzecz dziwna. Owy jegomość przystanął tuż obok mnie, tak że czuć mogłam na sobie jego Inność, i że jego Inność powoduje, że z gapia, stałam się obiektem uważnych obserwacji wszystkich tych, którzy byli zwykłymi ludźmi, stojącymi dookoła.  I wtedy, wtedy, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałam- Inny człowiek na mnie spojrzał.

 
 I widać było wyraźnie- zauważył mnie. Dostrzegł mnie. 

 
Przed kilka sekund nasz wzrok się spotkał a mimowolne ruchy mimiczne twarzy przekazały sobie gest powitania i aprobaty. Dostrzegliśmy się nawzajem. To był ten moment. Moment, który sprawił, że zostałam zauważona, nie przez byle kogo- przez człowieka Innego.  Dlaczego nikt oprócz niego, wcześniej mnie nie zauważył? Dopiero on..on był pierwszy.

 
...to tak, jakby tylko ludzie Inni mogli dostrzegać Inność w innych. 

 
Ów Inny jegomość odszedł, tramwaj linii 7 o zmienionej trasie przyjechał. Powróciliśmy do tych samych czynności- nadszedł koniec czekania, rozpoczął się etap podróży. I w dalszym ciągu wszyscy czekaliśmy na coś: na początek lub koniec. I wszyscy znów się na siebie gapiliśmy. 

 
Z wyjątkiem mnie, która Inność miała już wypisaną na twarzy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz