poniedziałek, 28 stycznia 2013

na potem













...jak więc cię nazwać
skoro nie jesteś na później.
na teraz też coś
innego jest na składzie.

Nocami robimy spis kropek na żebrach
a za dnia osobno oddychamy.

W zegarku odbija się twarz,
wysoka, niedookreślona.
Na ścianę rzutuje cień zza drzwi
dziwnie oświetlany lodówką.

I dym gdzieś w kącie uciekający
lekko uchylonym oknem;

zdaje się, że nie ma już nic na potem.
                                              Darla Dashwood, 28.01.13

niedziela, 27 stycznia 2013

równoleżnik




- To nie tak, że chciałam nałykać się wszystkich tabletek, jakie miał w swojej szafce! Za kogo ty mnie masz, Steve? - żachnęła się z przynależnym jej oburzeniem Darla
- Posłuchaj.... nie oceniam cię, ani nic. Nie mam zresztą żadnego prawa, ale musisz przyznać, że ta sprawa wygląda dziwnie, nie? No powiedz, że nie!? - stał na przeciwko z wycelowaną w nią parą niebieskich źrenic, oczekując czegokolwiek z jej strony. Niestety, miał tego nigdy nie otrzymać.
- Steve, ja... Musze już iść. Cześć, pa! - ucałowała go po razie na każdy policzek i szybkim krokiem oddaliła się od skrzyżowania, na którym stali.
      Było słoneczne popołudnie. Niemal czyste niebo wlewało się w zabrudzone chodniki. Darla szła w kierunku rzeki, mijając po drodze liczne stare kamieniczki, które wrosły w struktury tego miasta i w przyziemny, tylko sobie znany sposób, radowały przechodniów swoim odbiciem. Ona w oczach wyobraźni widziała tylko tę garść kolorowych cukiereczków, które zabrała z nocnej szafki w jego pokoju. Właściwie nie powinno jej tam nawet być, a co gdyby ta druga ją zobaczyła? Co wtedy... jakoś o tym nie pomyślała, w ogóle nie myślała. Dawno przestała to robić. Zabawne, jak ludzie potrafią wyłączyć coś w swoim mózgu. Ten głosik, który im mówił: jesteś wariatem! Nie, skup się na słońcu, na architekturze...
- Auuuć! - nagle uderzyła w coś twardego wychodząc zza rogu.
- Fuck, przepraszam! - i to był ten głos. Nie mogła go pomylić z żadnym innym. Rozpoznałaby go nawet z odległości mil morskich.
- John? - wyszeptała prostując ręce
- Darla. - odpowiedział a jego mina mówiła, że musiał jej szukać. Wściekłość malowała się pod jego brwiami i schodziła w kierunku ust - Jak mogłaś!? Słyszałem o wszystkim...

- Przestań. Nieważne.


* * *


      Poszli tam, gdzie lubili być, w zakolu rzeki. Siadali nam brzegiem, odwróceni do ludzi, którzy gdzieś tam codziennie trudnili się życiem za ich plecami.
- John...? - zapytała, ułożywszy głowę na jego ramieniu - To ostatni raz, kiedy się widzimy, prawda?
- Po tym co zrobiłaś? - spojrzał w górę i zagryzł wargi, po chwili wyszeptał - Tak, definitywnie.
- A pamiętasz, jak leżeliśmy na trawie, starając się dorosnąć? - wyszeptała, teraz mogła już mówić, co chciała -  W naszym przekonaniu tyle wystarczało nam do szczęścia, by nieruchomo leżąc, iść nadal naprzód. I ktoś potem nas zawołał, nie, gdzie byliśmy, jak znaleźliśmy się tam, to chyba był czyjś ogród.  A byliśmy sami, bez nikogo innego na kogo moglibyśmy zwalić całą winę.
- Krzyczeli, że się widujemy, że się spotykamy, że robimy wszystko nie tak, jak trzeba, że wciąż rozmawiamy. Spierdoliliśmy to wszystko. - odezwał się John, głaszcząc ją po włosach
      Darla czuła to od dawna. Kiedy wydaje ci się, że coś jest nie tak, zwykle właśnie takie jest. Gdy ich usta przy ustach spotykały się, też jakoś nie było to pełne. Żadnego pomostu. Chwila westchnienia i już, koniec. Nic więcej nie było.
- Cholera - zaklęła Darla - któregoś dnia na wieszaku zdjęliśmy dwa płaszcze i nadal mówiliśmy, że tam z tamtego balkonu, w ciepłym słońcu południa znajdziemy szczęście. Idiotyzm. Okazało się, że zamiast tego, za rogiem mieliśmy kanciapę. W sypiącej się ze starości, białej kamienicy wymienialiśmy się trawą i puszczając buchy w niedaleką przestrzeń  opowiadaliśmy o sobie innym, których dopiero co poznaliśmy.Cholera! A oni wszyscy nam wierzyli!
- Spierdoliliśmy to. - powtórzył John, uśmiechając się do wspólnych im wspomnień - Wiesz, bo poczuwamy się do winy...
- Nie John, to ja czułam się winna. Ty nigdy tego nie doświadczyłeś. 
     W tamtej chwili poczuła wyraźnie. Stało się. Otworzyła drzwi, zawiesiła płaszcz złożony z kawałeczków kropel, które spadły z nieba kilka wieczorów wcześniej. W jej głowie zapanował spokój.
- Kiedyś w twoich ramionach zamykałam świat a rzęsy wyznaczały równoleżnik położenia, w jakim lubiłam przesiadywać. - dodała po chwili - Najlepiej z książką, kiedy ty paliłeś jointa w drugim pokoju. Czasem zerkałeś w moją stronę, nie żebym sprawdzała czy patrzysz, ale tak właśnie było. - a teraz patrzyła, jak on spogląda w jej stronę z lekkim grymasem na jego pięknej twarzy. - Wiesz, zawsze chciałam ci to powiedzieć, ale jakoś nie było okazji. A potem te tabletki... wiem przecież, że zostawiłes je tam  specjalnie...
- Darla... to były pigułki mojego ojca. Coś ty u licha narobiła? 
- Oh, serio? - wydusiła po kilku sekundach - No nic. Wiesz, to, jak ty. Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle. - powiedziała wstając i ruszając w kierunku ciepłego słońca.
- Jesteś dziwna, wiesz? - zawołał zza jej pleców
- Wiem. Dlatego nie możesz o mnie zapomnieć.