wtorek, 3 lipca 2012

Goodbye kiss.

 
    Gdyby to był inny świat. Kiedy go poznała, od razu wiedziała. To jest to. I od razu wiedziała, że za chwilę zniknie. Więc... gdyby to był inny świat, to Darla byłaby z nim, bo przecież wszystkie znaki o tym mówiły. A teraz, pozostało tylko uwierzyć w to, że on był i istniał. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy - pozostało po nich tylko kilka zdjęć. Zdjęć, które nigdy nie ujrzą światła dziennego. A reszta, reszta pozostanie tylko w jej głowie.
    Gdyby to był inny świat... ale nie jest.
    Zaczęła się burza. Znowu. Darla wyszła na zewnątrz. Nie mogła usiedzieć w domu. Wciąż unosił się w nim zapach jego skóry a poduszka nadal odznaczała się w miejscu, gdzie była przymocowana przez całą noc do jego twarzy. Być może na ziemię upadł kawałek jego skóry a w łazience został kawałek zarostu. Wszędzie głosy, odbijające się od ścian 'był tu'. A pośród piorunów i kapiącego na jej twarz zimnego deszczu, czuła, że może iść do przodu. Stawiała stanowczo kolejne kroki na mokrym bruku. Parła do przodu, ale pamiętała, co wydarzyło się między nimi. A zapach deszczu był najlepszą nagrodą.
    Oni też spacerowali nocą, w deszczu. Zabawne, on go nie lubił. Wkurzał się za każdym razem, gdy padało. Śmiała się z niego, przecież pochodził z miejsca, w którym wiecznie pada! A potem całował ją w czoło, mówiąc, że jest wariatką, ale za to ją kocha. To chore, mówiła do siebie, że te obrazy wciąż do niej wracają.
    I nagle wielki, gruby piorun przeszył ciemne niebo na wskroś. Świat na ułamek sekundy rozświetlił się w światłach apokaliptycznego zjawiska. Na ten ułamek sekundy świat zatrzasnął się w sobie a wszelkie życie zamarło ponad tą prowizoryczną powłoką ochrony, jaką jest ziemia. W takich chwilach można poczuć, jakie to jest ciężkie - dźwigać na barkach ciężar świata. Albo swój własny, zależy od interpretacji.
Minęła jeden most, potem kolejny aż doszła do miejsca, gdzie kończy się asfaltowa ścieżka a zaczyna brzeg z prawdziwego zdarzenia - mokry, błotnisty, żadnej asekuracji. Zdjęła buty i ujęła je w dłoń. Bosą stopę postawiła na zboczu, potem zrobiła kolejny krok. Szła w ciemnościach gdzieś wprzód siebie. Jedyne co oświetlało jej drogę to raz po raz przeszywające niebo pioruny oraz poświata rzęsistego deszczu, który jakieś pół godziny temu zaczął mocno padać. Czuła, że jest bezpieczna, chociaż nie była tego do końca pewna. A kiedy jej bose stopy zaczęły delikatnie ślizgać się w błocie usiadła pod najbliższym drzewem, zwrócona twarzą do rzeki.Miała gdzieś konwenanse. Kogo to obchodziło, najwyżej znajda ją rano śpiąca i ubłoconą. Nie zamierzała wracać do domu. Tak, spędzi noc w błocie, pod drzewem. Bo, tak!
    Nie powiedziała mu... on miał nigdy się o tym nie dowiedzieć. I nie dowiedział. Bo przecież to nie miało sensu. Dzielił ich cały świat i nic, żadne uczucia nie mogły tego zmienić. A drętwiejące od zimnego deszczu koniuszki palców zdawały się z tym faktem godzić. Jego pocałunki wpoiły jej to, czego tak długo szukała - siebie samej, pewnej tego czym i kim jest. Ze spokojem w sercu i duszy mogła pozwolić mu odejść. Bo tak trzeba było zrobić. Każde musiało pójść w swoją stronę świata, zwykle i po prostu. A tamten pocałunek o wpół do ósmej rano, tamten goodbye kiss, był nim rzeczywiście i nieodwracalnie.
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz