piątek, 15 kwietnia 2011
...spisana na straty.
I zdarzają się takie dni, że nie wiesz jak się nazywasz, bo i po co,przecież, to wiedzieć. Jakie to ma głębsze znaczenie czy znamy swoje imiona czy też nie. Równie dobrze powiem do ciebie 'chłopcze, Marek, Jurek, czy jak Ci tam, Dawid, tak?' ; równie dobrze możemy być ludźmi bez twarzy, zawieszonymi w powietrzu pomiędzy jeżynowymi bletkami a tym dymem unoszącym się nad nami, wydychanym z naszych wspólnych płuc.
Wrzosowe ściany czerniały od oparów, które przenikały na klatkę schodową. Tak właśnie było, tak to wyglądało, kiedy każdy dostał na głowę jednego, pięknego, cudownie stworzonego boską dłonią Dawida i Michała packa. Tak, dobrze wiedzieliście, co robicie, jak was za to kochałam i kocham nadal, bo prawda jest taka, że ten motyw z czekoladą na spodniach Bartka, ten ze śmiechem niewypowiedzianym na mojej twarzy, ten motyw z zalepą, dzięki której Jane nie mówiła, ten motyw z pieknie uśmiechniętą twarzą Viki, wszystko to, co się wczoraj stało, lub co się nie wydarzyło, wszystko to miało sens. Doprowadziło nas gdzieś tu, na skraj tej formy, odciśniętej w czasoprzestrzeni świata. Równie dobrze moglibyśmy w ogóle nie być, bo nic mnie i nas ogółem nie obchodziło istnienie. Zaginąć i zgubić się, nie odnaleźć drogi powrotnej. Sens straconych.
I nawet przebłyski imprezy u Macieja, co była takim melanżem ostatecznym, że nawet przebiła Bonkersa w najbardziej pojebanym wydaniu, o tak. Co się tam działo, to chyba nawet wspólnie do tego nie dojdziemy, bo to tak, jakby ktoś chciał ze złota zrobić diament. Nie dojdziemy, kurwa, ale było, fuck, co to był za melanż. Butelki, korki, buty, ubrania, fejs, zdjęcia, aaparaty, wychodzicie, idziecie, już, tańczymy, coś tam, chipsy, soki, kaktus, kurwa, nie ogarniam tego, balkon, ściany, kręcenie dupą, dancehall, czapki, wlosy, ręce, nogi, wanna, Kapitan Klozet, sąsiedzi, Gural, Drin za Drinem, Herbalist. Zajebisty czas. Dzięki wam ogarniam chociaż tyle, z tego czego nie pamiętam.
Tylko trochę krwi mi skapnęło wczoraj z ręki, musiało boleć, musiało, bym mogła to brzemię kiedyś zmyć z siebie. Wykładam się, wykładam się i wydaje mi się, że już nie umiem, że nie mogę żyć tak jak żyję, że umieram. Umieram na tych wszystkich oczach zwróconych w moja stronę, patrzących zupełnie w innym kierunku. Co ja zrobiłam? Co ja robię?
...a jestem spisana na straty, temu zawdzięczam drżenie rąk i kompletny brak sensu. Paranoja, myśli, za dużo. Głos w mojej głowie mówi mi, że to już koniec, że już, że się skończyło. To jak ściana, którą próbujesz przebić igłą. Wszystkie błędy wybijają się na tapetę, na moje czoło, wszędzie tam, gdzie można to zobaczyć. Nie rozumiem, nie nadążam, co się dzieje z tym światem na zawnątrz mnie, co się dzieje we mnie, w środku. To jest chore, jak karuzela, której nie mogę zatrzymać. Prosze, chcę się zatrzymać. Jestem uwięziona, a Słońce znowu zachodzi... Po ciemku wszystko wydaje się takie proste, wino, szampan, piwo, barmańska, czysta, wino, piwo, szampan, joint, joint, wszystko, muzyka, nic. Śpię, wstaję, i budzę się jak dziś, naga, z przypadkowymi ludźmi w nieswoim łóżku...
Powiedz mi teraz, że tego nie chcesz.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz